Przed decyzją o posiadaniu dziecka powinno się zadać sobie jedno zasadnicze pytanie: Jaki mam stosunek do prania? To błahe pytanie przykrywa swoją wagą wszystkie kwestie uznawane za fundamentalne czyli kwestia emocjonalnej i finansowej wydolności rodziców, metraż mieszkania czy wsparcie bliskich. Może się wydawać, że lepiej zastanowić się, czy twój partner/partnerka nadaje się na rodzica, a jak decydujesz się na samotne rodzicielstwo, to czy samemu masz równo pod sufitem i czy nie zafundujesz bobasowi bulimii albo nerwicy. Jednak wciąż bardziej zasadne wydaje się sprawdzić, czy pralka odpompowuje wodę i czy filtr nie jest zapchany. Jeśli nienawidzisz prania oraz związanego z tym suszenia i zdejmowania wyschniętego prania, to zastanów się dwa razy, po co wchodzić w tę całą grę przekazywania puli genów. Jeśli jednak uwielbiasz prać, jarają cię tryby prania i płukania, liczba obrotów, widok bębna wypełnionego pościelą, najchętniej kupiłabyś/kupiłbyś dwie pralki: otwieraną z góry i na wprost, każda z suszarką jednocześnie. To nie licz na cud. Może się bowiem okazać, że cała czułość do prania i miłość, jaką chcesz przekazać swojemu grzdylowi rozpuści się z proszkiem do prania Persil (kupionym na promocji 25 zł za 50 prań). Niekończące się pochody szmat, szaroburych tetr, bodziaków, śpiochów, twoich oślinionych starych tiszertów, nie daj boże, pieluszek wielorazowych, których zasrane wkłady zapierasz kilka razy dziennie to twoja codzienność. I już nie wiesz, czy masz ratować przyrodę przed tonami pampersów, jaka idzie z Twojego bloku, czy siebie z morza, do którego wlano coccolino. Na samym początku chcesz być prawilnym/prawilną i pierzesz dziecięce osobno, dorosłe osobno.
Uznajesz priorytet dziecięcych ciuszków i pieluszek, więc samemu kompletujesz stroje z odległej epoki, bo już nie wystarcza czasu i miejsca na pranie twoich ubrań. Potem już lecisz wszystko razem kolorystycznie, ale zdarzają się grube wpadki i kapitalny śpioch od babci zamienia się w szarobury szmateks do mopowania podłogi. Siedząc w pokoju przed kompem i jednym okiem spoglądając na dziecko, które właśnie wkłada sobie rękę w żeberka kaloryfera, słyszysz trzy wyraźne piknięcia. Pranie się skończyło i wiesz, że musisz je wyjąc teraz, bo potem znów zapomnisz i trzeba będzie płukać, bo ciuchy po 8 godzinach w zamkniętej pralce pachniałyby mokrym ręcznikiem. Na suszarce suszy się jeszcze poprzednie pranie, więc upychasz gdzie bądź. Co wyschło, to do szafy, ale tam już nie ma miejsca, więc "tymczasowo" kładziesz na stoliku. Góra szmat i szat rośnie, skarpetki są już właściwie wszędzie i żyją własnym życiem - dobierają się w pary jak chcą, zajmują podłogę, parapety i szczeliny między meblami. Mieszkanie zamieniło się w jakiś Hogwarts po ataku chochlików kornwalijskich, czekasz tylko aż książki zaczną gryźć, a są na dobrej drodze, bo całe pokryte kurzem. Tu się otwiera właściwie kolejne pytanie, a mianowicie, czy warto mieć dzieci, kiedy jest się uczulonym na kurz i roztocza.
Przychodzi jednak moment oświecenia. Wtedy łączysz się transgeneracyjnie z tymi wszystkimi rodzicami, głównie kobietami, które funkcjonowały bez pralki. Serdecznie im współczujesz i poświęcasz im intencję swojego 10 km spaceru z wózkiem w upał z arbuzem po 1,99 zł/kg. Bez ironii i z wielkim szacunkiem. Antykoncepcja i pralka to największe osiągnięcia ludzkości.
Nie będę się tu litować nad dziwakami, którzy, że nie dość, że piorą, to jeszcze prasują. Ich wkład w ocieplanie klimatu jest bezsprzeczny, ale przede wszystkim żal mi jest ich, tych co w dwupokojowym mieszkaniu rozkładają deskę pomiędzy meblościanką, krzesełkiem do karmienia, legowiskiem psa i fotelem ze śladami po musie na tapicerce. Bawią się w magla, wierząc, że za pomocą wyprasowanej koszuli (tudzież majtek - SIC!) można mieć kontrolę nad światem.
Komentarze
Prześlij komentarz