Wersji więcej niż słuchaczy

Wsłuchiwać się wspólnie w opowieści podwórkowe, ludzkie, ptasie, samochodowe. Mewie serenady o czwartej nad ranem, kiedy jeszcze jest ciemno, choć parno, najdobitniej przypominają, że to już właściwie końcówka lata. Nasłuchujemy. Ja - jej mlaśnięć, ona uwalnia sutek na dźwięk mewich bójek i kiedy uświadomi sobie dla jakiego szajsu zostawiła swój fons vitae, to zaczyna krzyczeć: "policja, wszystkie media mi odcięli!".
Najpiękniej gra śmieciarka i ten pojazd do czyszczenia ulic, nieproporcjonalnie wielki jak na szorowanie 15-centymetrowych krawężników. Siedzę, więc jestem. Dupogodziny, którym towarzyszy osiedlowa ilustracja muzyczna. Wysiaduje sobie przyszłość, swoje mniejsze ryzyko na raka jajnika, tylko nie wiem, czy lewego czy prawego; wysiaduje jej odporność, nie-otyłość, jej poczucie bezpieczeństwa, głupawy śmiech w obliczu przeszkód nie do przeskoczenia i brak nocnych koszmarów. Wysiaduję też nasze sprzeczki i niedopowiedzenia ciągnące się latami, z mlekiem wyciąga przecież także głęboko skrywane poczucie wyższości, małość i strach przed zastojem. Odtwarzam w głowie to, co się już wydarzyło w przyszłości: rodzinne wakacje gdzieś w iglastym lesie i szukanie kanii na obiad, żal, że jej nie wsparłam w walce o coś istotnego, wspólny papieros, uściski po kłótni i śmianie się z gadulstwa ojca,  Wszystko można usłyszeć, kiedy państwo wypłaca ci hajs za lepienie nowego człowieka,  Nie masz innych zajęć, nawet jeśli są. To jedna z niewielu okazji, kiedy ktoś płaci tyle za miłość.
Widzę, że uciekam od niej czasem, żeby nie pochłonęła mnie w całości. Cała wtedy pachnie rosołem i jest żywą reklamą benzoesanu sodu. Wtedy wpadam w panikę, że to mną przesiąknęła. I tak sama przed sobą, przed swoją wersją "umami" uciekam. Podkreślić trzeba, że nie są to żadne spektakularne dezercje. 

Pralka
Rossman.
Spacerniak dla psów.
Śmietnik.
 
To podpowiedzi dla śledczych, jeśli przepadnę. Niech tam mnie szukają, krążącą wokół pojemnika na bio i czekającą aż biodegradowalne pieluchy rozłożą się na ziemniaczanych obierkach.

Szybko wracam, bo mojej pasze brakuje ciepła jej głowy.

Śpimy razem, jemy razem, czasami zwiedzamy też w tandemie ubikację, dzięki sile moich ud odhaczamy parter z piramidy Maslowa. Uspokajamy się przy tym samym facecie.  Mamy jednak umowę, że myjemy się (wciąż zapominam o kończących się zasobach wody)i płaczemy osobno. Dezaktywujemy neurony lustrzane na chwil kilka. Nie dajemy sobie rad, ani nie oceniamy słabości.  Milczymy głośno, tak aby ryk tej drugiej był bardziej słyszalny.

Komentarze