Czysta przyjemność

I wracają, wracają tłumnie całymi stadami potencjalne odnogi czasu, ale ostatnio jedna z nich szczególnie żarłoczna pochłonęła pozostałe, beknęła i tak nie ma już miejsca na inne warianty.

Wszystko sobie poukładasz w głowie, przepracujesz z doradcą on-line większość wątpliwości, przejdziesz po kolei przez cały proces, zwracając uwagę na momenty kryzysowe. Nic cię nie zaskoczy. Zaskoczy cię wszystko. Upadniesz pod ciężarem samozadowolenia i będą cię sprzątać mopem. Na sucho.

W taksówce kierowca pokazuje zdjęcie swojej drugiej żony:

- Moje zwierzątko.
- Partnerka znaczy się?
- No, zamiast kotka, mam takie zwierzątko.
Trep. Chcę coś odszczekać, ale ściska mnie tak, że prężę się jak ten kociak porażony prądem. Nie mam siły wytoczyć przeciwko niemu armat, nawet tych zabawkowych. Jest moim wybawicielem, wiezie mnie poskręcaną w bólach do szpitala, zatem walka o upodmiotowienie żony taksówkarza kończy się przedwcześnie.

Kiedy docieram na izbę powoli tracę kształt, moja forma dotąd tak wyrazista zaczyna rozpływać się na posadzce. Nawet P. przestaje mnie już poznawać. Wykrzywiona niczym z portretów Witkacego gęba cedzi ledwo zrozumiale słowa. Żegnamy się, jakbym wsiadała na Batorego i odpływała do Argentyny. Gdybym nie wróciła, to książki przekaż do biblioteki, maka sobie weź i nie pozwól sprzedać mieszkania. Nagle kop w samo podbrzusze. Kobieta próbuje ustawić mnie do pionu. Tu nie ma miejsca na histerię, jak się nie podoba, to "wypierdalaj". Napiszę raport, umyję ręce, jak twoje dziecko urodzi się chore, ułomne, martwe. I ta przemoc, o której czytałam w gazetach, na forach, o której się mówi między wierszami, ta która miała mnie upokorzyć rozbudza we mnie Bagirę (Bagheerę). Wycieram usta ze śliny. Let's deal with it. Wskakuję pod prysznic, kiedy wracam, szczęśliwie zmieniła się warta. Teraz moją przewodniczką po tym Tartarze jest położna przypominająca nianię z Toma i Jerry'ego. Wzbudza organicznie moje zaufanie, tak że zaczynam jej się zwierzać, choć do końca nie mam pewności, czy lituje się nade mną, czy drwi jak opętana.

- Zaskoczył mnie ten ból.
I anioł stróż pochyla się, do ucha szepcząc:
- Jeszcze cię zaboli tak, że zobaczysz gwiazdy.
- Wytrzymam?
- Pomogę ci.

Pomogła, ale zabroniła mówić o tym głośno. Zabieram więc do grobu i tę tajemnicę.

Félix Wallotton, Walc, 1893
To co myślimy o sobie, to fikcja zbudowana na potężnym stelażu umacnianym codzienną dyscypliną ciała: lekcjami oddechu, psem z głową w dół, sałatką z awokado czy informacją zwrotną od grupy wsparcia. Cały spokój, który cierpliwie kultywujesz, może się rozpaść zanim zaczniesz gromadzić powietrze w płucach. Trzeba być gotowym na własną mizerię. Kiedy ktoś mówi, że jesteś dzielna, zasłoń jak jedna z trzech małpek uszy, nie daj się naciągnąć na to gadanie o odwadze i sile, jeśli czujesz się przegrana, to pilnuj, żeby tego uczucia porażki nikt ci nie zabrał - wygrać potrafi każdy frajer. 

Wszystko zaczęło się na drewnianej podłodze, kiedy ból w okolicach krzyża uświadomił mi, że moje dotychczasowe narzędzia z worka ZEN są tak wytrzymałe jak plastikowe grabki z chińskiego marketu. Sprawne ząbki najmniejszego pieska potrafią zepsuć dziecku zabawkę. Moja mentalna chihuahua rozerwała na strzępy mój plan porodu w kilka minut. 
O Frejo, o św. Ignacy Loyola, o Sarpanitu, bogini narodzin, gdzie jesteście, przybądźcie i złapcie mnie mocno za rękę albo przywleczcie jakiegoś anestezjologa, nawet na emeryturze

Już po wszystkim - zaglądam w książeczkę zdrowia dziecka - druga faza trwała 8 minut. Tyle co November rain Guns n'roses albo dwa razy I knew you waiting for me Arethy Franklin i George'a Michaela czyli chwila, muzyczna pikosekunda. W 8 minut potrafię pokłócić się na amen, poodkurzać w całym domu i obejrzeć nudną wystawę w galerii. W 8 minut okazuje się, że potrafię zmotywować małego człowieka do przyjścia na świat, gdzie "coraz więcej palantów nosi przy sobie broń".



- Pięknie parłaś. Jesteś stworzona do rodzenia.

Z rozchylonymi nogami, rodząc łożysko, przypominam sobie, że miałam rodzić po ludzku w kuckach, aby uchronić się przed nacięciem krocza. Miałam mieć piękny naturalny poród w zgodzie ze swoim ciałem. Wiem tylko, że nie wyraziłam zgody na taki ból. I potem inne kobiety, wcielając się w profesora Bladaczkę, robią straszliwą krzywdę na umyśle, twój ból każą włożyć między miękkie podusie, mówiąc, że już go przecież nie pamiętam. Jak nie pamiętam, skoro pamiętam.  I tysiąc razy mi powtarzają, że nie pamiętam. I już czuje ten przedsmak bycia matczynym Gałkiewiczem, zawsze odrobinę za tępym, żeby mieć rację, nawet tylko dla siebie.
Za to urodzenie łożyska to już czysta przyjemność, mieszcząca się gdzieś pomiędzy zrywaniem malin z krzaka, bo jednak idzie się pokłuć, a piciem latte w słoneczny dzień po pracy, gdy najgorsze za tobą. Najgorsze przed tobą. Najgorsze za tobą. Najgorsze za nami. Najgorsze przed nami. 

Leżymy późną porą razem na szpitalnym łóżku. Poznajemy się, choć znamy się już parę miesięcy. Klimat uroczej randki przerywa krzyk dobiegający z porodówki. Rozrywający, taki z trzewi, albo z dna oceanu. Ona się pruje jakby była rozpruwana. Wraca do mnie wspomnienie, gdy ciotka na wsi zarzynała własnymi rękami świnię. I chciałam ją ratować, ale ciało zastygło. Taka pierwsza zgoda na własną nieudolność wobec cierpienia innych. Krzyczę w głowie, żeby dali jej znieczulenie. I wtedy dociera do mnie, że ja też tak wyłam, że bałam się, że umieram, że moje dziecko zostanie samo, zanim w ogóle się stanie. i nie było żadnego znieczulenia, bo nie było żadnego anestezjologa. Jeszcze raz zatrząsł mną jej krzyk,mała wgryzła się w pierś, już świtało.
Ze szpitala odebrał nas ten sam taksówkarz:

- Dzień dobry, co u żony?

Komentarze