Krótkie odnóża

Na dalekiej północy, no nie tak znowu dalekiej, dalekiej może dla mieszkańca Kotliny Kłodzkiej, który śni o wielkiej wodzie, na terenach, gdzie krzyżowały się interesy Brandenburczyków, Krzyżaków, Kaszubów, Niemców, Polaków, Duńczyków i bóg wie kogo żyło sobie plemię, a w tym plemieniu, które węża Eskulapa miało w totemie, żyły sobie dwa klany, które chytrze na siebie spozierały, ciągle konkurując, kto większe ma zasługi w witaniu na świecie nowego życia, o pożegnaniach mówi się ciszej. Niepisaną zasadą przez wiele lat było, że kobieta brzemienna stoi ponad klanowe ustalenia, co pozwalało im krążyć po szamanach z różnych klanów, wierząc, że trafią do tego, który uzdrowi zawartość ich brzucha. Przemierzały pieszo, konno i koleją żelazną kilometry byle usłyszeć słowo pocieszenia. Jednak w momencie, kiedy wódz plemienia pewnego roku odebrał jednemu klanowi przywileje, a przyznał drugiemu, który o to cierpliwie zabiegał, zapanowało powtórne zlodowacenie. Brzuchacze odtąd zaczęły krążyć w ciemności, szukając dla siebie ratunku. Szamani odsyłali je od siebie, a te obijały się od siebie w coraz większej gorączce.


No i przyszedł do mnie w końcu, przywarł do mnie w słoneczny poranek, kiedy pytałam się w drzwiach cukierni, czy mogę zapłacić kartą. Kiedy zauważyłam tłum ludzi pod bankiem, wsadził mi rękę pod bluzkę, a kiedy dostrzegłam wykrzywioną na bok kobietę, której maska nie zakrywała nosa (potem okazało się, że tych kobiet jest tysiące), to już przyssał się na dobre. Sprawił, że zaczęłam się przyglądać innym z dużą uważnością. Gówno prawda. Absurd pchnął mnie do śledzenia ludzi. Czy są wystarczająco zabezpieczeni, po co ten chłopak z podkrążonymi oczami spaceruje wieczorem, ja przynajmniej mam psy, a on tylko błędne spojrzenie od trawki, teraz pewnie pali więcej. Czy ta całująca się na plaży para nastolatków przepłucze swoje gardła choćby ludwikiem zanim nakrzyczą na swoich starych? I ta nieznośna pokusa, żeby nawymyślać osobom, które ignorują zagrożenie, przykładając większą wagę do technologii 5G. Kto zginie w tej nierównej walce? Przypomina mi się gombrowiczowe ratowanie żuczków, które przewrócone przez wiatr machają odnóżami bezradnie. Ale kto zdoła wszystkich postawić na nogi? Kogo trzeba poświęcić? Nuta faszyzmu przemknęła mi przez głowę. Sama poszukując względnej normalności, padłam ofiarą wstrętu wymieszanego się z paranoją, w której trudno odróżnić jedną substancję od drugiej, ktoś kichnął i potężnie mnie zainfekował. Spokój, który jest moim narzędziem pracy w ciągu miesiąca zgnił i wypaczył się, jak Świetlicki „posiwiał, przytył i spuchł”. Teraz czeka, paląc fajkę na tyłach stacji benzynowej, kiedy doprowadzę go do porządku. I tak waham się pomiędzy względną produktywnością/przydatnością a byciem bez jakiegokolwiek tworzenia. Korzeniem nieszczęścia - pragnienie, jak je wygłuszyć, żeby nie zadławić? Tutaj wysypuję się na całej linii. I tak pisząc, czuję już zażenowanie, że ktoś będzie musiał to czytać, że zamiast do parku, na rower, na seks siedzi i zwoje nerwowe tym zapycha. Ale produkcja musi trwać, żeby biedni byli wciąż biedni, a bogaci bogatszymi. Nie zatrzymam tego zegara. Zrobię zatem dobrotliwie zakupy przez internet, żeby kuriera nie wyrzucili z pracy.


W domu ćwiczę się w miłości do drugiego człowieka, poszukując wdzięczności na suficie, kiedy robię psa z głową do góry. Znowu mi umyka. Oglądam reklamę fundacji POLSAT na walkę z koroną i mam ochotę wywieźć filantropię jak skorumpowanego prezesa spółdzielni mieszkaniowej na taczce. Od kiedy lokalny świat przestał być przewidywalny, zaczęłam krzyczeć do książek, do telewizora, komentuje głośno jak przełożony agenta Coopera. Przygotowywałam się na wojnę, ale dostałam kategorię D i muszę czekać aż przestanie kapać woda z kranów, aż zaczną przemycać grupy spadochronowe, aż wybuchnie prawdziwa jatka. Odkurzam nieznane dotąd szczeliny między szafkami, żeby nadać temu chaosowi określoną, przewidywalną formę, żeby nocą kiedy wszystkie kurze i brudy znikają, pomyśleć, że ten dzień niczym się nie różnił od poprzedniego, tylko ta porcja lodów zjedzona na kolację odbija mi się straszną zgagą jeszcze następnego poranka.

Komentarze