Moje psy nikogo nie pogryzą
Z mojego miasta uciekł ostatni turysta. Błąkam się po deptaku w poszukiwaniu pierwszego marcowego słońca. Budki z lodami jeszcze długo będą zamknięte. Zazwyczaj siedzę w domu, ale jest taki moment, że one patrzą na mnie i już wiem, co im świta w głowach. Idę za tym. Idziemy na plażę. Jeden niestrudzony biegacz wbija sobie patyki w piasek i mierzy odległości. Dwóch emerytów świta na horyzoncie, zanim dojdą, nas już tu nie będzie.
Dziewczyny przypominają nieporadny osiedlowy gang, raczej nie masz szans się do nich przyłączyć, nie masz też im nic do zaoferowania, więc z automatu jesteś ich wrogiem, a w najlepszym razie obiektem do uciech. Nigdy nie wiadomo, czy będą szczekać, czy zajrzą ci do torby pełnej zapasów, zrobionych na prędce, bo już nie wiesz, czy zniknie towar z półek czy nie. Nie zrobią ci jednak krzywdy, lubią się zabawić jak każdy, trochę postraszyć, ale bez potrzeby wzywania patrolu.
Miałam taki sen, że opętał mnie diabeł. Rzucał mną po klatce przepastnej kamienicy. Leciałam w górę i dół, nie rozerwał mnie na strzępy, wystarczyło mu, że dostanę nudności. Przebudziłam się i zwymiotowałam cały nieuświadomiony lęk, który ginie między jedną sesją jogi, czytaniem bez zrozumienia Iwaszkiewicza, łyżką krupniku, który na kolejne trzy dni ugotował P., a kolejną rozmową z April.
Ostatnio czorty nachodziły mnie w dzieciństwie, kiedy rodzice mieli się rozstać. Nie mogę porównać dzisiejszych niepokojów z tym dziecięcym lękiem przed domową apokalipsą. Tym bardziej, że już teraz wiem, że świat się nie kończy, tylko przepoczwarza. Ciągle trwa, tylko przybiera jakieś zmutowane formy, do których z braku innych możliwości szybko się przyzwyczajamy. Nie mogę zasnąć przez tego Belzebuba. Przyglądam się globalnej mapie zachorowań COVID-19 i fantazjuję o tym, jak wyproszę księdza, który wejdzie do szpitalnego pokoju oczekujących na poród, proponując sakrament. Potem triumfalnie przemyję sobie ręce amolem - innych alkoholów nie przywiozą.
Mój pies panią nie ugryzie. Proszę nie martwić. No tak, może przewrócić pani dziecko, ale to może się nauczy na przyszłość, że z labradorem trzeba ostrożnie. Nie mam z kim o tym porozmawiać. Nikt na mnie nie krzyczy, nie gratuluję dwóch pięknych córek. Słychać wiatr, który przechodzi przez nadmorski zagajnik. Na moją głowę spadł orzeszek rodem z Pomysłowego Dobromira. Nikt tu nie przyjeżdża, ja donikąd nie muszę jechać. Nie kupię tanich biletów do chujwiegdzie położonego miasta z lotniskiem oddalonym o 50 km, do którego muszę dotrzeć za 20 euro. Nie muszę relacjonować nikomu tej wycieczki, opowiadać, że w sumie było dość nudno, że nie doczytaliśmy przewodnika i krążyliśmy bez sensu od knajpy do knajpy, płacąc za kolejne drogie piwo. To chwilowe, bo przecież odbicie emisji Co2 jest nieuchronne, zawieszenie turystyki przynosi mi ulgę porównywalną z wysikaniem się na MOP-ie po długiej jeździe autostradą. Ktoś opowiada, że tuż przed ogłoszeniem pandemii odpadły mu tablice rejestracyjne z samochodu, nigdzie nie może pojechać, a nieczynny urząd każe czekać do świąt albo i dłużej. Zasięgi się zmniejszają proporcjonalnie do niepokoju wywołanego przez przekonanie, że życie jest tylko wtedy wartościowe, jak się wyda odpowiednią ilość gotówki na swoje pasje i podróże.
Powinny mi się smażyć pośladki, bo ta właśnie turystyka stanowi połowę naszego budżetu. Wskazane zatem byłoby raczej usuwać Hermesowi zrogowaciały naskórek z pięt niż spółkować beztrosko z Hestią. Tę ambiwalencję rozstrzyga myśl, że na nic trzymanie pumeksu w dłoni, bo Erynie i tak mają na to swój pomysł, ale nie udzielają informacji.
Jak duże są? Mogę je przenieść na rękach, jak się sprężę. Nie, nie na raz. Takie do kolana i nad kolano. Takie stworzone do miłości, kojarzy pan?
Miałam taki sen, że opętał mnie diabeł. Rzucał mną po klatce przepastnej kamienicy. Leciałam w górę i dół, nie rozerwał mnie na strzępy, wystarczyło mu, że dostanę nudności. Przebudziłam się i zwymiotowałam cały nieuświadomiony lęk, który ginie między jedną sesją jogi, czytaniem bez zrozumienia Iwaszkiewicza, łyżką krupniku, który na kolejne trzy dni ugotował P., a kolejną rozmową z April.
Ostatnio czorty nachodziły mnie w dzieciństwie, kiedy rodzice mieli się rozstać. Nie mogę porównać dzisiejszych niepokojów z tym dziecięcym lękiem przed domową apokalipsą. Tym bardziej, że już teraz wiem, że świat się nie kończy, tylko przepoczwarza. Ciągle trwa, tylko przybiera jakieś zmutowane formy, do których z braku innych możliwości szybko się przyzwyczajamy. Nie mogę zasnąć przez tego Belzebuba. Przyglądam się globalnej mapie zachorowań COVID-19 i fantazjuję o tym, jak wyproszę księdza, który wejdzie do szpitalnego pokoju oczekujących na poród, proponując sakrament. Potem triumfalnie przemyję sobie ręce amolem - innych alkoholów nie przywiozą.
Zbigniew Nowicki, Jörg, 2017, akryl na płótnie |
Powinny mi się smażyć pośladki, bo ta właśnie turystyka stanowi połowę naszego budżetu. Wskazane zatem byłoby raczej usuwać Hermesowi zrogowaciały naskórek z pięt niż spółkować beztrosko z Hestią. Tę ambiwalencję rozstrzyga myśl, że na nic trzymanie pumeksu w dłoni, bo Erynie i tak mają na to swój pomysł, ale nie udzielają informacji.
Jak duże są? Mogę je przenieść na rękach, jak się sprężę. Nie, nie na raz. Takie do kolana i nad kolano. Takie stworzone do miłości, kojarzy pan?
- Pobierz link
- X
- Inne aplikacje
Komentarze
Prześlij komentarz