Obawiam się, że muszę potwierdzić słowa kolegi

Za siedmioma rzekami, za żadnymi górami mieści się 60m2 przestrzeni na tyłach spożywczego - współczesna wyrocznia delficka. Zgodnie z tradycją z zapytaniem do wieszczki zwracali się tylko mężczyźni. Do tej, o której tu mowa, ustawiają się prawie wyłącznie kobiety. Te najwytrwalsze już od bladego świtu wyczekiwały, żeby przekazać swoje nieznoszące zwłoki prośby. W ciasnym korytarzyku kobiece łydki odbijały się rytmicznie od ściany, czekając na ni to kapłana, ni to wróża. W powietrzu unosił się łagodny zapaszek tanich antyperspirantów - syntetyczna bawełna. Kiedy wreszcie cały na biało wkraczał do dusznego pomieszczenia, to złość za godzinę spóźnienia mijała, bo przecież nie można zeźlić się na kogoś, kto wkłada w twoją pochwę ultrasonograficzną głowicę. I tu tradycja spotyka się z nowoczesnością. 

Najpierw wysłuchujesz tyrady na temat nierobów, złamanych charakterów ludzi z Wybrzeża, przechodzisz do żartów na temat związków partnerskich, aby na koniec usłyszeć:
"Nic się nie zmieniło od zeszłego tygodnia. Nie widzę serca. Pęcherzyk ma tylko 15 mm. Przykro mi, proszę się ubrać."

Nie mam skryptów na większość sytuacji, nieustanna improwizacja zmusza mnie do balansowania między skrajną racjonalizacją a histerycznym wydatkowaniem uczuć, dlatego wydaje mi się, że każdego w pewien niezamierzony sposób okłamuję. Rodzice w ogóle nie przygotowali mnie do życia. I trudno ich za to obwiniać, bo czy można mówić dziecku: "Słonko, będziesz cierpieć, będziesz bardzo samotna w tym bólu i żadne rozmowy nie przyniosą ukojenia, ale to minie, to mija na bank." Kiedy zresztą przeprowadzać takie rozmowy?  Pod namiotem w Chorwacji? Na niedzielnych gofrach? Po urodzinach w figloraju czy po oblaniu matury? I czy w tej samej rozmowie dodawać: "nie czuj się w swoim bólu wyjątkowa, każdy to kiedyś odczuje, ale raczej się nie podzieli" czy może jednak zachować ten smaczek na później? Kiedy jest dobra pora na egzystencjalne gadki spod znaku "Tam, gdzie rosną poziomki"? Oddawać to dziadkom w ręce dziadków - strach, jeszcze szepną, że za wszystko w życiu ponosimy odpowiedzialność i już w ogóle kiła. Jak ktoś ma starsze rodzeństwo, to wie, że to oni są zazwyczaj skarbnicą niebezpiecznej wiedzy, począwszy od dostępu do śliskich pisemek. Jednak to nie oni mają nam budować pasy startowe.


 Przypominam sobie, że tylko romanistka napomknęła mi w liceum złowieszczo: "po 30-tce traci się entuzjazm", ale co ja mogłam zrobić z tą wiedzą, kiedy w tamtym czasie głownie jeździłam stopem i piłam wódkę z podstarzałymi aktorami i myślałam, że jest to wstęp do najpiękniejszego życia. Tak się pomylić. Pierwszy znak, że coś jest jednak nie tak z harmonią wszechświata przyszedł wraz ze śmiercią psa - niemożliwa tęsknota, którą trudno się z kimś podzielić. Żałoba po psie to w przeliczeniu na ludzkie smuty maks dwa dni, a kiedy nie możesz się z tego otrząsnąć, to jest to co najmniej niepokojące. Nie śmierć psa, twój brak zgody na jego brak. Potem jeszcze chłopcy, którzy spotykają się z tobą, trzymając cię na dystans i samobójstwo koleżanki z ławki obok. Kto miałby pisać dla nas te instrukcje "jak nie upaść po rozwodzie" czy "jak znów stać się człowiekiem po bankructwie"? Może chrzestni czy tam wujaszkowie powinni zamiast wciskać dodatkową stówę i czekoladę, zająć się produkcją choćby namiastki drogowskazów.

Nim zegar słoneczny wskaże południe przypominam sobie słowa mądrego kolegi Żyda: "pamiętaj: jeden Rabbi mówi tak, a inny powie nie" i zwiedziona złudną nadzieją, że ultrasonograficzna wieszczka może się mylić, pobiegłam do wyroczni Zeusa w Dodonie, do której wcześniej chodziłam po porady.
Sędziwy kapłan cierpliwie wsłuchiwał się w szumy świętych dębów, kazał nawet zgasić światło dla pełni skupienia. Trwało to na tyle długo, że wypowiedziane na koniec: "Obawiam się, że muszę potwierdzić słowa kolegi" odbiło się o ściany i wypadło przez okno na ulicę.

Komentarze