Jak na drożdżach

Jest kilka zdań, w które głęboko wierzyła: "Ziemia nigdy nie traci na wartości" oraz "Żyjemy, żeby udowodnić coś naszym rodzicom". Skończyła na prowincji.

Zamawianie pizzy wciąż jest ekscytującym zajęciem mimo cyberseksu, Netflixa w telefonie i tanich lotów do Gruzji. Mieszkam w biednej dzielnicy, tramwaj jedzie po szynach 20 km/h, wszędzie kocie łby, a w piecach palą plastikowymi opakowaniami po najtańszym mielonym. Nie jestem wcale żadną wyspą "zubożałej inteligencji, mieszczaństwa na dorobku czy klasy średniej bez dwóch zer" na tym oceanie smogowej rozpaczy. Prostolinijność zmusza mnie do zamówienia taniej pizzy, żeby świętować wyjazd z miasta. Inny rodzaj pożegnania nie przychodzi mi do głowy, przecież nie będę pić z koleżankami prosecco w modnej knajpce na mieście. W pizzerii zamiast szparagów jest zielony groszek, w ofercie zamiast czterech są trzy sery - gouda, morski (to wciąż ser?) i mozzarella. Zresztą placek mógłby być nawet z surową marchewką, ale na moją ulicę i tak nie dowożą, bo to podobno creme de la creme lokalnej dysfunkcji. Sprawdzam. Zaczynam dzwonić to tu, to tam. Faktycznie, słysząc nazwę mojej ulicy dyspozytorka robi pełne litości: "przepraszam, ale tam nie dowozimy, może na inną?". Tak, do moich rodziców, podjadę najwyżej jutro i zjem karton.

by Bruce Davidson
 Wreszcie kogoś moje miejsce zamieszkania nie przeraża i obiecuję funghi za 40 minut. W 39 minucie orientujemy się z P., że zgubiliśmy gdzieś, między jednym przewozem rzeczy a drugim, pieniądze. Pan jest już na klatce, już się zbliża, a ja wywalam z plecaka wszystkie bety na podłogę licząc, że powoli wyfrunie z niego Kazimierz Wielki. Niestety. Otwieramy drzwi i przepraszamy pana, że pieniądze, że mamy, że na koncie, że przecież nie jesteśmy tymi frajerami z nędznej dzielnicy, którzy naciągają albo wyrywają pizzę i zamykają drzwi. Zapraszamy pana do środka, żeby dał nam jeszcze minutę. Odmawia i tak nie odmówił mi jeszcze nikt. No chyba tylko raz, jak chciałam, żeby pocałował mnie jeden kolega, ale byłam mu najwidoczniej obmierzła. Odmówił tak, żebyśmy poczuli, ze nami gardzi, że on wiedział wcześniej, żeby tu nie przyjeżdżać, ale ta Aneta, dała się nabrać na mój miły głos. Mówi nam, że jesteśmy niepoważni, ale nie jak rodzice do dorosłego rodzeństwa, które robi sobie jaja na imprezie rodzinnej, tylko jak urzędnik do kobiety, która nie dostarczyła dokumentów do MOPS-u na czas i przepadły świadczenia na ten miesiąc.
 P. to też ubodło, że został wzięty za white trasha, więc biegnie czym prędzej do żabki, żeby wypłacić pieniądze. Ubrał się w pikosekundę, buty założył w biegu, a sam zjechał na poręczy. Już sama nie wiem, czy na pana pizzę dyskryminację projektuję, czy sama podejrzewając, że on mnie za gorszą uważa, dyskryminację uprawiam. Kiedy nie wiesz, co robić na wszelki wypadek przeproś - ktoś mi głupio podpowiada, uskuteczniam zatem przepraszanie, ale to na nic i głupiej jeszcze, bo pan dostawca przyszedł tutaj tylko po to, żeby potwierdzić, co myśli od dawna o mieszkańcach tej ulicy. Daje mi te pizzę i mówi na odchodne: "Proszę więcej nie dzwonić, nawet, jak dyspozytorka przyjmie zamówienie, to ja tu nigdy nie przyjadę"

Wszyscy są równi wobec dostawcy pizzy, zrównani do dołu.
W Kołobrzegu próbowaliśmy zamówić pizzę w czterech resto. W pierwszym kelnerka w ogóle do nas nie podeszła, w drugiej płatność gotówką, a w trzeciej zabrakło ciasta. W czwartej poszło gładko, może już z litości.

Komentarze