dwutlenek płuc

Strach przed wyjazdem z miasta może wywołać przykre psychosomatyczne konsekwencje, które objawiają się atakami paniki, kłuciem serca, krótkim oddechem. Jak się przed tym ustrzec. Szukaj informacji, szukaj relaksacji. Psychologu lecz się sam. Siedzę więc na fotelu, funduję sobie hiperwentylację, następnie wyrównuje oddech i znów padam, bo nadmiar tlenu w mózgu spowodował, że jestem tak jakby nietrzeźwa, ale spokojna. Na szczęście moje zmagania obserwują tylko moje suczki, które trochę mnie podglądają, a trochę liżą się po cipkach.

Boisz się wyjechać z miasta, w którym stężenie pyłów zawieszonych w powietrzu w cieplejsze dni jest tak duże, że zamiast oddychać właściwie zjadasz galaretkę o smaku PM2,5 albo posługując się poetyką cukierniczą smogową fantazję. Jest już jasne, że będziesz żyć krócej od swojej babci, bo pył ten przedostaje się z płuc bezpośrednio do krwi. Czy liczyć to w miesiącach czy w latach? Pies tę twoją długość życia trącał.

Jeżeli jeszcze raz jakiś pacan albo pacanka powie mi, że głosy klimatologów na temat katastrof meteorologicznych na ziemi to histeria i że takie przepowiednie słyszano już 10 lat temu, to nie wykluczam, że przerobię go na masło i wystawię psom do wylizania.

by Erich Hartmann
 No ale podejmuję ten krok i jadę 450 km na rozmowę kwalifikacyjną. O 7:30 docieram na miejsce. Znajomy ostrzegał mnie przed nadmorską prowincją, że żabki zamykają o 18 i że bryndza bryndz. Mam więc fokus na ślady późnonowoczesnej wielkomiejskości, żeby mu udowodnić potem: "Widzisz filutku, a tu światłowody mają nawet w toalecie". Wysiadam tuż przy lesie, przede mną wielka ciemność. Przypominają mi się "Zapiski młodego lekarza" Bułhakowa, gdzie bohater, wykonując tracheotomię,tęsknił za miastem powiatowym oddalonym o czterdzieści wiorst. W sumie nie wiem do dzisiaj, jaka to jednostka miary, ani też nikt mi raczej nie pozwoli w celach medycznych podciąć gardła,więc ta myśl w mig odeszła. 

Szybko wychodzę na coś w rodzaju deptaka, który pewnie w czerwcu rzyga od turystów. Szybki orient po otoczeniu: żabka, słodkie niskie domeczki budowane jeszcze przez Niemca, co znaczy, że ładne; nieczynne budki z lodami. Szukam zejścia na plaże, dewelopperskie katakumby zasłaniają dostęp do morza, znajduje jakieś wąskie przejście no i bach. Uderza mnie czyli w głowie mnie jebnął z resztek wschodu słońca utkany, różem oblepiony niczym nieskalany, chyba że mewim jazgotem nadmorski widok. Krople spłynęły z oczu tworząc na szaroburej twarzy takie czyste korytko sięgające aż do linii podbródka. Poruszenia poruszeniami, ale czekała mnie rozmowa, podczas której pokazanie swojego jebniętego mieszczańskiego rozgorączkowania naturą było najmniej oczekiwanie. Szybkie doprowadzenie się do stanu - "dziewczyna nieogarnięta chłopomanią w garsonce": wypijam napój mango z biedronki, z kącików ust wymuje resztki bułki, włosy czeszę palcami w kiblu na Natalie Portman/ późną Kożuchowską. Wchodzę i właściwie to wejście czyni mnie z automatu pracownikiem szacownej instytucji. Sam fakt, że dotarłam czyni mnie właściwą osobą na tym stanowisku. Przełożeni nawet nie chcą oglądać papierów, dopytują tylko czy aby na pewno jestem zdecydowana. Ja tym ich sceptycyzmem już wkurwiona, odpowiadam: "Ależ oczywiście" i tym "ależ" robię z siebie dandysa w pantalonach, co przekonuje hrabinę, że nie piśnie słowa o jej romansach hrabiemu. Ja pierdolę. Szybko się prostuje i mówię, jak przystało na osobę, która chce pracować w zawodzie zaufania publicznego, że zależy mi na tej pracy, że rozwój, że odpowiedzialność. Patrzą i nie dowierzają. Okej, kumam. W to mi graj. Im większa ich wyporność, tym mój statek bardziej gotowy wypłynąć z pełnym zapasem paliwa i rezerwą wody kotłowej.


Czekam na maleńkiej stacji na pociąg powrotny. Dróżnik otwiera wielkie okno i mnie woła. Najpierw o pociągu, potem w ile minut dojeżdza do pracy, a potem już konkretnie pan bajerę uruchamia i zaczyna się small talk: skąd ja, po co ja i kiedy ja. Na koniec pyta, czy nie chciałabym przyjść do niego na kawę. Odpowiadam mu, że przyjadę w styczniu z dwoma psami i chłopakiem na herbatę. Dróżnik zamykając okienko, powiedział, żebym się pierdoliła. Nikt nigdy mnie tak nie skomplementował.

Gdy wróciłam do miasta z miejsca dostałam kaszlu.

Komentarze