Coś zostało przeoczone

Jeśli czujesz się zagubiona/y w życiu, znowu po dwóch latach zmieniasz pracę, a alkohol, fantastyczne projekty, kolejne podróże z Modlina są tylko smutnym świadectwem twojego nieudacznictwa, to szukasz ukojenia w rodzinie, gotując leczo dla 10 osób i w książkach, które spadają ci na głowę, bo w za małym mieszkaniu każdy po trosze myśli o samobójstwie.

Wróciłam do "Hańby" Coetzeego, czytam ją drugi raz, wciąż jestem pod jej wrażeniem i wciąż jestem na nią za młoda:

I na czym będzie polegać to, że zostanie dziadkiem? Jako ojcu niezbyt mu się udało, chociaż starał się bardziej niż większość. Jako dziadek też pewnie wypadnie poniżej przeciętnej. Brak mu starczych cnót: zrównoważenia, dobrotliwości, cierpliwości. Ale może te cnoty pojawią się, gdy inne go opuszczą: na przykład cnota namiętności. Będzie musiał raz jeszcze zajrzeć do Wiktora Hugo, który opiewał dziadkowanie. Może znajdzie u niego coś, czego warto się nauczyć.*

I szukam po książkach jakiegoś opiewania bycia trzydziestoletnią bezdzietną kobietą z psami i chłopakiem. Podkreślam opiewania, a nie nakreślonych krajobrazów melancholii (Godziny), bezradności wobec braku kontroli nad swoją macicą (Opowieść podręcznej) czy infantylnych projekcji, które doprowadzają partnera do zgonu (Pani Bovary).

Paris, 1952. Spectators at Longchamp Racecourse.
Tak, brakuje mi tekstu, który będę mogła wyśpiewać niczym libretto: pomna ja błędów przeszłości kroczę dalej wciąż ku rozżarzonej światłości, mój duch uleci za lat kilkadziesiąt, którym ideałom mam wierność zaprzysiąc? Albo i inne takie patetyczne wynurzenia. Kiedy literatura nie daje rady, a napięcie rośnie z pomocą przychodzi los, który ostatnio został nieco zdegradowany przez "bożą łaskę" i "ustawę przegłosowaną nocą".

Jest coś takiego w tym świecie, że jak zaczynasz wołać o ratunek, to ktoś wreszcie twoje znaki dymne odbierze, sygnały nigdy nie przepadają na amen. Po prostu egzystencjalny DHL również miewa korki w centrum dystrybucyjnym, zwłaszcza kiedy nazwisko adresata jest napisane niewyraźnie. Niemniej bądźmy pewni, że nasz krzyk ktoś usłyszy, nawet jeśli ma to być popularny redaktor z telewizji. 

Stolica w słoneczny dzień. Właśnie załatwiłam ostatnie formalności z ojcem dotyczące wyjazdu na Białoruś, gdzie mamy szukać grobu pradziadków, co nadaje się jednak na osobną historię. Sukces administracyjny postanowiłam uczcić wegańską ucztą w burgerowni, bo nic tak nie zbliża, jak kapiący z gęby sos i resztka grillowanej cukinii między zębami. Niech tata dowie się, co to seitan.
Ojciec parkuje auto, stoję zakapturzona na ulicy w okularach i udaję samaniewiemkogo, trzymając nos w telefonie. Słyszę, że tata kogoś zaczepia.

Tata: Dzień dobry, przepraszam, czy pan jest redaktorem z telewizji, Piotrem Kraśko?

Piotr Kraśko: Tak, to ja.

Tata: Bardzo mi miło.

Tymczasem ja z przerażenia kucam, próbując "zawiązać" sandał, ale on nie chce dać się zawiązać.

Tata: Chciałbym panu przedstawić moją bardzo zdolną córkę, Olgę Żukowicz, występowała kiedyś w programie "1 z 10".

To już jestem taki poziom wstydu, że z moich ust wydobywa się żałosne: tato, przestań!

Sytuację bezprecedensowo zakańcza redaktor Kraśko, który tonem "dlaczego wstydzisz się swojego ojca, to przecież miłe" mówi: , pochylając się nade mną, "dzień dobry".

Upupiona z burgerem w mordzie, odetchnęłam z ulgą, że przez jakiś czas znów będę mogła siebie traktować niezupełnie serio. Tata jadł aż mu się uszy trzęsły.

* J.M. Coetzee, Hańba, tłum. Michał Kłobukowski, Wydawnictwo Znak.

Komentarze