bułka na kaloryfer (do obiadu)

Ping-pong w rozmowie, ten niekończący się wyścig na jeszcze śmieszniejszy dowcip, na większą docinkę, na bardziej udany popis intelektu. Tak bardzo chcesz zrecenzować film, którego nie widziałaś, że wygłaszasz z głupia frant, że esej to forma biblijna.  Żeby jakkolwiek odwrócić uwagę od tej niewielkiej wprawdzie, ale jednak wtopy, streszczasz koleżankom dwie przypowieści - o pannach roztropnych i o talentach. Tak - nie znamy dnia, ani godziny - musimy być naoliwione - zbawienie może przyjść w każdym momencie. Zwłaszcza w postaci siermiężnego Polaka, a jakby wam się zebrało na marudzenie, to trzeba pamiętać, że to ukryty boski plan.  Jednak coś w tej przypowieści się nie zgadza, dlaczego niby godne pochwały jest egoistyczne zachowanie dziewuch, które odmawiają pomocy swoich koleżankom, miłosiernie radząc im, żeby o północy szukały sklepu z oliwą (nawet w dzisiejszych czasach przeważają alkoholowe 24 h). Przez ich brak wsparcia książę ostatecznie zamiast dziesięciu nałożnic miał pięć. Czyli w królestwie niebieskim też będzie mniej zbawionych. To nie ma sensu ani w patriarchalnej ani w matriarchalnej koncepcji dziejów, próżno szukać też humanitaryzmu, bo ani empatii, ani solidarności. Ale jest już późno, umysły nie takie tęgie, przerzucamy się na teoretycznie prostszą historię.  
Szukanie sensu w przypowieści o talentach, jak się okazało, doprowadza nas do nie mniej smutnego wniosku, że krwiożerczy kapitalizm miał się dobrze już za czasów Oktawiana Augusta. Jak inaczej bowiem rozumieć "Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma". - ze wsi jesteś na wieś wrócisz, twój los jest już zapisany w przyszłych numerach "The Economist". Jeśli przypominasz więc leniwego sługę, co zamiast na giełdzie pieniędzmi obracać, w lodówce je mrozi, to nie zdziw się, jak potem znajomy nie zaprosi cię do spa w górach, tylko do ciemnego pokoju, gdzie jak mówi Biblia "będzie płacz i zgrzytanie zębów". Patrzymy więc po sobie, zastanawiamy się po cichu, co mamy w torebce, w sercach i jaką to wszystko ma wartość.

Ciągnie człowieka do takiego etnograficznego wciskania nosa w nieswoje sprawy w czyjeś domowe pielesze, żeby zobaczyć jak ludzie marnują swoje talenty na codzień.

Serce tak białe, że wywieszanie prania, karmienie psów, mycie podłogi, nauka hiszpańskiego i rosyjskiego w tym samym czasie, czytanie książki, którą się czyta od dwóch miesięcy, oglądanie kątem oka serialu i jedzenie szpinaku z czosnkiem na nic się zdaje. Nie zastępuje to niczego, nerwów nie uspokaja. A przecież taki potencjał tkwi w tej Marysi, jak tata dzwoni, to wciąż jej przypomina. Dlaczego więc zachowuje się, jakby cementu się najadła? Dlatego zamiast działać Marysia trzęsie się cała, że nic nie robi albo za mało.

Usiądź wygodnie, Beda Czcigodny opowie ci o talentach
Czy to drżenie kiedyś ustąpi? Wtedy pojawia się myśl chytra, że może inni mają jeszcze gorzej.

Marysia zapytuje innych, co robią niedzielnego poranka, czym swoje lęki zalewają do godz 13, coby się pocieszyć albo wziąć przykład.

1. Na pierwszy ogień idzie dziewucha równie zapracowana, ale chyba z większą pojemnością płuc, bo na zadyszkę się jej nie uskarża.

Spałam, kąpałam, malowałam, jechałam autem, robiłam zdjęcia w ruchu, wyprowadzałam, spać poszłam znowu, jadłam, smażyłam, odbierałam, tarłam ziemniaki na placki ziemniaczane.


2. Druga swołocz to jakaś aberracja, trudno to myślą ogarnąć, a co dopiero skomentować jakiś racjonalnym, neoliberalnym bon motem:

Leniwe wylegiwanie w łóżku, powolne śniadanie w miłym towarzystwie, a potem spacer bulwarami nadwiślańskimi do Jamy Smoka Wawelskiego, spacer po Krakowie i ok. 13:00 - pyszne naleśniki w barze na Grodzkiej.

3. Potem spotkanie z minimalistą:

Wstałem ok 8, umyłem się, zjadłem śniadanie, wypaliłem fajkę, pojechałem do rodziców, zabrałem ich na cmentarze (w sumie cztery), pojechaliśmy do babci na obiad.

Aha, jeszcze kawa i kupa.


4. I na koniec, choć co to za koniec, skoro tramwaj nadal jedzie, prawdziwy sybaryta/naukowiec, pławiący się w luksusie:

pobudka
zamrożona bułka na kaloryfer (do obiadu)
sprawdzenie poczty elektronicznej
prysznic, mycie zębów
obiad (kurczak w warzywach z pokrojoną bułką i dwoma kieliszkami wina)
espresso
słuchanie muzyki i rozmyślanie
czytanie (bez planu, kilka rzeczy naraz)
chociaż nie... to ostatnie to już po 14:00; chyba też sprawdzałem co na feju

Jak zwykle rozkład okazał się normalny, ludzie marnują swoje talenty według swoich potrzeb. Systematycznie nie zbawiają świata, wierząc, że koniec jest już blisko.

Komentarze