trup w wózku

W oczach szał - w ręku wóżek.

Cała ulica - bramy, chodniki, trawniki wszędzie stoją wózki z auchan.

Zaczepiła go w końcu rano na spacerze z psem, jak dostawiał kolejny wózek.

- Dlaczego tak zaśmiecasz ulicę?

- Ja te wózki odwożę każdego wieczora.

- Ale dlaczego je tu zostawiasz?!

- Słyszysz? Nie kradnę ich!

- Stary, ale zawalasz złomem moją ulicę

- Kurwa, jak masz takie chore życie, jak ja, to szukasz ujścia, tak?

Zrozumiałe. Ktoś w wózkach, ktoś w petach, ktoś w ramionach, ktoś słuchając pablo pavo: "możesz kochać to miasto jak głupi"

**************************************************************************
Od paru miesięcy, szczególnie w środku dnia, a po obejrzeniu "Szwedzkiej teorii miłości" dopada mnie pytanie: Ile będę leżeć w mieszkaniu zanim ktoś odkryje, że jestem już trupem? 

Okazuje się, że posiadanie wiernych przyjaciół, namolnej rodziny i chłopaków/dziewczyn wcale tego czasu w oczywisty sposób nie skraca.

Jeśli powiesisz się nad ranem w pokoju, a mieszkanie zamknięte, to ile musisz nie odbierać, żeby komuś przyszło do głowy, że już raczej nigdy nie odbierzesz, a twoje zaległe płatności w czynszu przejmują rodzice/małżonkowie/podirytowane rodzeństwo? Kto zakryje lustra szmatą, żeby złe moce się nie rozpanoszyły po klatce?

Odpowiedź brzmi: tydzień.

Spoczywaj w pokoju fot. R. Czekajewski
Zatem leżę przez tydzień na betonie. Leżę, już mi wszystko jedno, czy odpisuje, czy dzwoni, czy kocha, czy przeleje na konto pod koniec miesiąca. Pod oknem jakaś młoda parka całuje się w obecności kolegi skrzydłowego, zawsze obecnego. Potem chłopak odtrąca dziewczynę i straszy, że wszystko powie jej matce. Potem znów się rzucają na siebie. Już nie robi to na mnie wrażenia. Leżę i tyle. Pies by mnie wywąchał, ale tuż przed upadkiem z parapetu wywiozłam go do ojca. Mama wie, że pojawię się w sobotę na późnej kolacji, nie musi mnie ścigać.Sąsiad też nie puka, bo się mnie wstydzi po ostatniej pijackiej drace, a sąsiadka przypomni sobie o mnie, jak będzie chciała się zwierzyć. Skarpety w buraczki już prześmierdły. Oddech kaprawy. Dzwoni telefon na resztkach baterii. Dzwoni praca, praca jest bardzo zdenerwowana, ponieważ nie lubi, gdy nie ma mnie, a nie ma już trzeci dzień, a rzeczy się toczą, się dzieją, listy przychodzą. drugi albo trzeci dzień. W końcu ktoś się dobija, bo nie oddałam namiotu, a on jedzie nad morze z nową dziewczyną. Otwiera drzwi, no widzi ciało. Myśli, że żartuje sobie przednio, choć nigdy przecież żartując, nie byłam taka zielona. Przecież jak mnie połaskocze, to wstanę, przecież wszyscy w końcu pękają. Leżę dalej. Zastygła, zimna. No, dociera do niego, że to już koniec. Najpierw chce mu się krzyczeć, ale idzie do kuchni i jak ten zwyrol siedzi przy mnie/moim ciele i pije kawę. Przy naszym ostatnim spotkaniu prosiłam, żeby zawsze znajdował czas dla siebie.

Komentarze