nie-ciepło

Kochamy zanadto nasze dzieci, a za mało naszych rodziców.*


Przecież nie mam nic do powiedzenia
Ewa Partum, Kino tautologiczne, 1973
Świniarnia, trzy bloki i on - dziecko-zamiatacz. Napluć na głowę koleżance? Proszę bardzo. Wysadzić świetlicę, odkręcając piec akumulacyjny na full?  Kein problem. Im bardziej kręcił się w kółko, tym bardziej oddalał się myślami z wiejskiej świetlicy. Dokąd odpłynął dziesięcioletni Filipek, któremu najpierw otwiera się szuflada konstruktora, żeby chwilę potem wyjąć jakiegoś trupa z szafy - najlepiej zdechłą mysz? Niewątpliwie ten ancymon mnie wzrusza swoim kolonijnym buntem. Ile w końcu można siedzieć w ławce i malować abstrakcyjne wzory ku uciesze pani prowadzącej? Trzeba jakoś rozerwać tę budę. Ale pojawia się jednak uczucie obcości. Filip ilekroć coś zmajstruje leci w moje ramiona, a ja oddaje mu czułość w pełni jakby z automatu. Przytulam obce dziecko, a swojego brata nie przytulałam co najmniej od 6 miesięcy, nie rońmy łez, jeszcze tu będzie patetycznie. Bliskość z obcymi nic mnie nie kosztuje, jest tak powierzchowna, że pamięć o niej przypomina pamięć psa, który jak zniknie mu z oczu obiekt, wraca wesoły do tarzania się w kupie. To jak to w końcu jest: interesuje mnie ten dzieciak czy wręcz przeciwnie, a może tylko w godzinach pracy?  Ponieważ na pewnym poziomie zużywam jednak benzynę, na której mogłabym obściskać wszystkich bliskich, a nawet nielubiane ciotki i byłych chłopaków moich przyjaciółek.  Dotykam się z ludźmi, którzy mnie nie interesują, których nawet nie zaprosiłabym na swój pogrzeb. Z drugiej strony chcę wierzyć, że jak papież Franciszek odwiedza prostytutki w burdelu, to ma dla nich pełną atencję, a nie jest to tylko kolejne zawodowe spotkanie w ramach projektu "miłosierdzie".  Wyobrażam sobie, jak po calym dniu czułostek z obcymi ludźmi leży na białej długiej kanapie z brewiarzem w ręku i opierdala swoją gosposię, bo przyniosła wystygłą już zupę. Gdzie lepiej być skurczybykiem i skurwycórką, albo chociażby zimnym draniem? Zaraz po przebudzeniu, czy w czasie wspólnego obiadu na pracowniczej stołówce? Przecież upust gnojówce myśli i uczuć dać trzeba. Najlepiej wylewać na innych albo do rowu całe wiadra szamba, żeby samemu się nie zadławić i żeby jeszcze wystarczyło na pocałowanie taty w czoło.

*Alfred Aleksander Konar

Komentarze