Biruma no tategoto

Nic się nie dzieje bez wyraźnego początku, który zwykle ma miejsce przed telewizorem. Zuza wyszła po tym, jak bezwiednie zasnęłam na kanapie po dwóch szklankach wiśniówki. Chyba mówiłyśmy obie do siebie przez sen. Poszukujemy wspólnie montera anten, skrywającego wielką tajemnicę. Podobno mieszka gdzieś z mamą w bloku. Obudziłam się zawinięta w koce. W telewizji leciało japońskie kino wojenne, po kilku minutach zorientowałam się, że jest raczej antywojenne. Mimo głośnych strzałów Lola leżała na dywanie, trzęsła nogą, śniąc o polowaniach na gołębie. "Harfa birmańska", gdzie żołnierz - harfista, przemawiając do swoich współbratymców, opowiadał, że nic nie mogą poradzić na cierpienia w świecie, mogą tylko uśmierzyć ból. Była druga nad ranem, właśnie jadłam kanapkę z serem, kiedy ta kanapka stanęła mi w gardle. Mizushima, bo tak się nazywał mój bohater, po kolejnej nieudanej akcji nie wraca już do oddziału, tylko wyrusza w wędrówkę po świecie umarłych, grzebiąc trupy swoich kolegów. Mizushima usłyszał mój szloch i powiedział z ekranu, żebym poszła z nim. Nie czułam lęku. Niewiele się zastanawiając, zostawiłam pielesze, trzęsącego się psa, komputer, papierosy i otwarty balkon.  Przed przejściem na drugą stronę zdążyłam jeszcze chlapnąć ostatni łyk wiśniówki i jebnęłam butelką o ścianę. Przywitał mnie chłodno, kazał założyć kaptur na głowę i ścisnął mocno moje ramię. Nie przyszłam tu w końcu na dancing. 


Birds also Birds, Fish Snake and Scarecrow - Max Ernst, 1921
Mało rozmawialiśmy. Do końca był dla mnie nieprzenikniony. Jedynie krótkie chwile wspólnych posiłków pozwalały mi złapać jego nastroje. Wędrowaliśmy po Birmie w poszukiwaniu szczątek jego przyjaciół, zakopywaliśmy je razem rękoma. Ten brud pod paznokciami wciąż nie może mi zejść. Krążyliśmy też bez celu po przydrożnych targowiskach, zatęchłych sklepikach, żeby nacieszyć oczy jakimś kolorem warzyw i owoców. Wszystko wokół tonęło w brązowoszarej mazi, którą też byliśmy oblepieni. Zorientowałam się wtedy, że jestem praktycznie naga - w rozciągniętych majtkach i koszulce z Tomaszowa Mazowieckiego, którą zakładam, jak z nikim nie śpię. Brud był moim solidnym pancerzem. Na rynku przy stoisku z mięsem spotkaliśmy babcię, która za wszelką cenę próbowała nam wcisnąć papugę. Taką ogromną, upierzoną z zachrypniętym głosem, z zaropiałymi oczami i posklejanymi skrzydłami. Zbierało mi się na wymioty, ale zapomniałam, że jestem w telewizji i tu takie szycie nie przejdzie gładko. Odbijało mi się więc do końca seansu. Mizushima wyciągnął z kieszeni elektroniczny zegarek i wręczył babci w ramach barteru. Odtąd ptak, wbijając mi się w ramię, towarzyszył nam w naszej doli pogrzebowej. Po pewnym czasie obudziło się we mnie gorące pragnienie zabicia ptaka, nie mogłam przez niego spać. Kiedy Mizushima poszedł nam do studni po wodę, ja, leżąc na trawie, przycisnęłam mocno papugę do piersi i zabrałam jej ostatni dech. Trup ścielił mi się na klatce piersiowej. Kiedy Mizushima wrócił z wiadrem czystej wody, ptak ożył i przycupnął mu na głowie. Wcale nie obudziłam się w łóżku. Ciągle krążymy po Birmie, dorobiliśmy się pługu, który prowadzimy po wiadomych kościach.

Komentarze