Znoszeni ludzie już na starcie.

 Człowiek-tramwaj to dość pojemna figura, w której zmieścić się może kilkadziesiąt ludzi o różnym zapachu, uzębieniu, poczuciu dobroci, czystości, humoru i znoju. Motorniczynia/motorniczy jest ciągle taka/i sam/a, tylko ilość kanapek się zmienia, wraz z wiekiem zwiększa zużycie masła.  Gdy liczba pasażerów przekroczy pięćdziesiąt, to tramwaj w najbliższym czasie się wykolei, to sprawdzone na wypchanych zwierzętach. Każdy od chwili narodzin, zasmarkany czy zasrany prowadzi tramwaj, hamulce nie działają.

Tym razem tramwaj mknie autostradą, na niebie chmury w kształcie lubisi (psychociasteczka z psychomelodią), słońce w zenicie, a tuż obok jedzie volkswagen transporter z kierowcą, który wystawił kudłatą nogę przez boczną szybę - włosy nań unoszą się niemrawo na wietrze..

- Tak! Ja też uwielbiam "Big Lebowskiego'! (swoją drogą to nietrudne skoro połowa ludzkości kocha Steve'a Buscemi, a druga połowa szlafroki i Jezusa)

- A ze Smarzowskiego najbardziej "Różę", a jak jechać do Londynu, to koniecznie do Kew Garden.

- Tak, jedźmy do Berlina do sklepu z orzeszkami, a potem się spalimy na Neuköllnie!

Ile tych nawierzchni może się ze sobą pokrywać, znamy się od dwóch godzin. Dobrze mnie wyczuł, skurczybyk. Czujemy wielką, przepastną moc przyjaźni, a jednak rozjeżdżamy się w poczuciu niemocy. Nie chcemy zawierać nowych znajomości na serio. Niech to wszystko pozostanie w fazie planów. Tak bezpieczniej, nie trzeba będzie znów rzygać entuzjazmem. I ci kolejni ludzie przed oczami nam migają, migając mocniej przepoczwarzają się szybciej. Jeszcze przed chwilą wszystkie kończyny były na swoim miejscu, a teraz znów człowiek - składak nam się zjawił. Noga przyczepiona do pleców, z nosa wystaje kciuk. O ile wcześniej kubistyczne zabawy ludzkie były frajdą i ta układanka jakoś się składała, to teraz wszelkie odstępstwa od samodzielnie pojętej normy doprowadzają do sytuacji, w której spod pachy wystaje mi z nerwów i ze zbytniej tolerancji dla cudzego charakteru piszczel.

Witam się z kimś, patrzę mu w oczy i zgaduje, ile będzie trwał w moich okolicach, ile będzie znaczył. Zaniżam przepowiednie. Myślę półroku, mówię - za miesiąc będzie już w innym tramwaju, póki jedzie, nawet jeśli egotycznie maltretuje mnie sobą albo wyrzuca śmieci do lasu, niech jedzie. Sam wysiądzie, jak zorientuje się, że właśnie wjechałam na pętlę i teraz jako pani motorniczy i jako dobry znajomy mam fajrant. Gorzej jak ma serce z sera koziego, a zgrywę Jim Carrey'a, ale wtedy liczy się na biocykl, że w końcu w procesie segregacji trafimy na jedną kupę śmieci. Raz w życiu powiesz komuś "wypierdalaj", a potem neurotycznie sprawdzasz u znajomych, na fejsie, czy na pewno zrujnował/a sobie życie.

Basquiat zawiera nową znajomość.
Niezależnie, czy ktoś jechał z tobą tramwajem miesiąc czy dwa lata w szczęściu czy chorobie, to potem jak pójdzie w noc, jak zniknie bez sypania piasku za sobą, to zastanawiasz się, czy przed śmiercią dacie radę się zobaczyć. Coś powiedzieć: " Podkochiwałam się w tobie" albo "Nigdy nie mieliśmy o czym zgadać, ale jesteś tak chujowy, że nie żałuję, lepiej zapalmy". W sumie nic pewnego, nawet jeśli mieszkacie na jednym osiedlu, to nietrudne się nie widzieć.

Nie zwierzam się, choć opowiadam o sobie tak, jakbym była przezroczysta - wszystko na wierzchu - związki, zarobki, zafajdane łózka. Od innych oczekuje tego samego, mów dużo - treści niewiele, bo nie zdążymy tego przerobić, ani w tramwaju, ani w pociągu, a na ciszę mogą sobie pozwolić tylko bliscy.

Komentarze