Za mnie za mąż wyjdź
Człowiek stoi na zarośniętej plaży i patrzy. Ogrom cierpienia wokół. Piasek trawskiem zarośnięty. Moleczko, co kiedyś było molem, w wodzie chłodzi połamane deski. Studzi się nagrzane po całym dniu. Człowiek przeczesuje ponownie plażę i znów ciężko o pocieszenie. Tam daleko rower w chaszczach, tak bez opon leży sobie bezpańsko. Wygląda na zgwałconego, rower znaczy się. Kłuje w oczy ta bieda. Zaswędziało go pod pachą.
Człowiekowi więc opadają powieki. Człowiek szczypie się w sutki, drapie po dupie, słowem zaprawia się do działania. Zdejmuje nowe spodnie, rzuca na piach jak znoszone i powoli zanurza się w wodzie. Kamienie szorują po popękanych stopach. Glony łaskoczą siusiaka schowanego w granatowe slipy. Żabką wypływa na środek jeziora, zostawiając za sobą gile całego dnia.
A gile będą się ciągnąć.
Zaczął wyliczać problemy, z którymi musi się zmierzyć, jakby podsumowania zmuszały do działania. Do przedsięwzięcia jakiegoś planu naprawczego. Na razie po prostu zrobił przegląd. Niektórzy działają od razu, niektórzy tylko planują.
Zawinął sobie wokół palca włosa z klatki i wrócił do porannego dramatu.
1. Marta ubzdurała sobie, że koniecznie muszą wyjechać w tym roku gdzieś zagranicę, bo taniej, bo lepiej, bo ona była tylko w Czechach. Sprawa wydała się prosta, ale on, człowiek czynu musi zostać i pomóc przy malowaniu domu rodziców, bo starzy, bo prosili, bo chałupa szara już. Może to zrobić na urlopie, a urlop jeden no i chuj. Człowiek próbował dyplomatycznie wytłumaczyć, że człowiek nie może się rozdwoić. Dobra przejdzie jej - pomyślał. Marta wkurwiona zabrała auto i przepadła na cały dzień, a on do pracy musiał zapierdalać 60 km na rowerze wte i we wte do pracy.
2. Jechał szosą do pracy, przy której stały dwie dziwki. Dwie wychudzone szkapy o twarzach przeżartych oparami kleju. Czuł się jak idiota, ale przystanął, zapytał o cenę i poszedł z tą, która wyglądała trochę lepiej na bok i miała na imię, o dziwo, Krysia. Całość nie trwała dłużej niż 10 minut. Roweru pilnowała ta druga, która potem dostała napiwek i miała na imię Sandra. Torbę z laptopem wziął przezornie ze sobą. Właściwie nic się nie stało, tylko mu obciągnęła i to jeszcze w kondomie, bo bał się, że zarazi go parchem. Absurdalne. Nie liczy się.
Człowiek wciąż leży na plecach, podpływa do niego napompowany wodny materac w róże. Rozgląda się pobieżnie za właścicielką. Bezkres tylko widzi. Kontynuuje zatem wyliczankę, leżąc już na brzuchu na różanym materacu.
3. Wpadł spocony jak grubi ludzie po przejściu kilometra - lepsze porównanie nie wpadło mu do głowy - i zadrżał. Jego biurko zajmował inny koleś, całkiem przystojny - przeleciało mu przez myśl, ale cały czas chuj, który usiadł na jego miejscu. Sprawa się wyjaśniła dość szybko. postanowili go awansować, więc najpierw musiał się wkurwić. Z executive'a stał się seniorem. Ma jechać w delegację do miasta, które, nie jest pewien, czy znajduje się we Włoszech czy w Szwajcarii. Jeden pies. I tak zna tylko polski. Zabierze Martę na osłodę.
Woda unosi go w stronę tataraku. Kiedy myślami jest na granicy włosko-szwajcarskiej, ciałem przejeżdża po ostrych krawędziach ajeru. Budzi się z głową obok martwej kaczki.
Wypłynął na brzeg, gdzie czekały na niego podmienione buty. Zamiast drogich mu zamszowych sandałów, czekały gumowe klapki o rozmiar za małe. Człowiek położył się na piachu i zaczął histerycznie przebierać nogami, krzycząc coś niezrozumiałego. Po czym wstał, otrzepał się i siarczyście splunął, bo to pasuje mu do obuwia. Wkładając portki na mokre ciało, przypomniał sobie krytykę idei przyczynowości Hume'a i znów ogarnęła go lekkość, jaką zwykle czuł tuż po przebudzeniu. Zatarł ręce i ruszył w stronę domu. Entuzjazmu wystarczyło na kilkaset metrów. Człowiek zapłakał. Pociągał nosem w rytm "Penis song" i wlókł nogami dalej. Materac w różyczki utknął w chynchach.
Człowiekowi więc opadają powieki. Człowiek szczypie się w sutki, drapie po dupie, słowem zaprawia się do działania. Zdejmuje nowe spodnie, rzuca na piach jak znoszone i powoli zanurza się w wodzie. Kamienie szorują po popękanych stopach. Glony łaskoczą siusiaka schowanego w granatowe slipy. Żabką wypływa na środek jeziora, zostawiając za sobą gile całego dnia.
A gile będą się ciągnąć.
Federico Fellini, Amarcord (1973) |
Zawinął sobie wokół palca włosa z klatki i wrócił do porannego dramatu.
1. Marta ubzdurała sobie, że koniecznie muszą wyjechać w tym roku gdzieś zagranicę, bo taniej, bo lepiej, bo ona była tylko w Czechach. Sprawa wydała się prosta, ale on, człowiek czynu musi zostać i pomóc przy malowaniu domu rodziców, bo starzy, bo prosili, bo chałupa szara już. Może to zrobić na urlopie, a urlop jeden no i chuj. Człowiek próbował dyplomatycznie wytłumaczyć, że człowiek nie może się rozdwoić. Dobra przejdzie jej - pomyślał. Marta wkurwiona zabrała auto i przepadła na cały dzień, a on do pracy musiał zapierdalać 60 km na rowerze wte i we wte do pracy.
2. Jechał szosą do pracy, przy której stały dwie dziwki. Dwie wychudzone szkapy o twarzach przeżartych oparami kleju. Czuł się jak idiota, ale przystanął, zapytał o cenę i poszedł z tą, która wyglądała trochę lepiej na bok i miała na imię, o dziwo, Krysia. Całość nie trwała dłużej niż 10 minut. Roweru pilnowała ta druga, która potem dostała napiwek i miała na imię Sandra. Torbę z laptopem wziął przezornie ze sobą. Właściwie nic się nie stało, tylko mu obciągnęła i to jeszcze w kondomie, bo bał się, że zarazi go parchem. Absurdalne. Nie liczy się.
Człowiek wciąż leży na plecach, podpływa do niego napompowany wodny materac w róże. Rozgląda się pobieżnie za właścicielką. Bezkres tylko widzi. Kontynuuje zatem wyliczankę, leżąc już na brzuchu na różanym materacu.
3. Wpadł spocony jak grubi ludzie po przejściu kilometra - lepsze porównanie nie wpadło mu do głowy - i zadrżał. Jego biurko zajmował inny koleś, całkiem przystojny - przeleciało mu przez myśl, ale cały czas chuj, który usiadł na jego miejscu. Sprawa się wyjaśniła dość szybko. postanowili go awansować, więc najpierw musiał się wkurwić. Z executive'a stał się seniorem. Ma jechać w delegację do miasta, które, nie jest pewien, czy znajduje się we Włoszech czy w Szwajcarii. Jeden pies. I tak zna tylko polski. Zabierze Martę na osłodę.
Woda unosi go w stronę tataraku. Kiedy myślami jest na granicy włosko-szwajcarskiej, ciałem przejeżdża po ostrych krawędziach ajeru. Budzi się z głową obok martwej kaczki.
Wypłynął na brzeg, gdzie czekały na niego podmienione buty. Zamiast drogich mu zamszowych sandałów, czekały gumowe klapki o rozmiar za małe. Człowiek położył się na piachu i zaczął histerycznie przebierać nogami, krzycząc coś niezrozumiałego. Po czym wstał, otrzepał się i siarczyście splunął, bo to pasuje mu do obuwia. Wkładając portki na mokre ciało, przypomniał sobie krytykę idei przyczynowości Hume'a i znów ogarnęła go lekkość, jaką zwykle czuł tuż po przebudzeniu. Zatarł ręce i ruszył w stronę domu. Entuzjazmu wystarczyło na kilkaset metrów. Człowiek zapłakał. Pociągał nosem w rytm "Penis song" i wlókł nogami dalej. Materac w różyczki utknął w chynchach.
Komentarze
Prześlij komentarz