Gdzie te kołacze?

Tyle radości w życiu, a jednak słowa Marksa, które usłyszała od Andrzeja dźwięczały w marysinych uszach i spać nie dawały, choć bimbrem sen był podlany: "Robotnikowi najemnemu pozwala się pracować na własne utrzymanie, a więc pozwala mu się żyć o tyle tylko, o ile przez pewien czas pracuje darmo dla kapitalistów (a zatem i dla tych, którzy wraz z nimi uczestniczą w zjadaniu wartości dodatkowej); że cały system produkcji kapitalistycznej obraca się dokoła zagadnienia, jak zwiększyć ilość tej darmowej pracy przez przedłużenie dnia pracy albo przez zwiększenie jej wydajności, większe natężenie siły roboczej itd.; że przeto system pracy najemnej jest systemem niewolnictwa, przy czym niewolnictwo to staje się tym cięższe, im bardziej rozwijają się społeczne siły wytwórcze pracy bez względu na to, czy robotnik otrzymuje lepszą czy gorszą zapłatę." (Marks, Krytyka programu gotajskiego, 1875)

Pogoda pod psem. Po asfalcie mkną wolniutko samochody, które nie przeszły przeglądu; na szczęście ich właściciele przeszli szybki kurs dawania w łapę, więc ku chwale motoryzacji auta mkną dalej, nie przechodząc na wcześniejszą emeryturę. Kurtki przechodniów wilgotne i przesiąknięte wędzonym na dymie kretem, bo nieuważny ogrodnik-amator postanowił zanim spadł deszcz wypalić trawy na swojej działce. Taki pejzaż. Kontemplacja szarzyzny. W głowie pustka, tylko Dawid Bowie w obcisłych getrach mógłby wprowadzić powiew świeżości. Dzwoni telefon. No i bach. Obsrało się.

- Już nie patrz tak w to okno, tylko chodź do roboty.

- Płatna?

- Nie, ale odbijesz sobie później

- No jasne, mogę żyć za pożyczone, wchodzę.

Miała opiekować się tymi, którymi zazwyczaj gardzi.

Zanim przemyślała gruntownie sprawę, była już w Gdańsku. Gdy nie było już co jeść, napadała na lodówkę rodziców na drugim końcu miasta. Gdy nie wystarczało już na bilety normalne, zakładała rękawiczki na sznurek, żeby nie było wątpliwości, że właśnie kończy gimnazjum z twarzą ciut pomarszczoną. W międzyczasie chciała zrezygnować, ale nie zdążyła, bo w teatrze lalek spotkała mesjasza, który zawładnął jej bezbożnym serduszkiem. Jego twarz i wrażliwość frankensteina uruchomiły w niej pokłady miłosierdzia, nie pozostało nic innego jak poświęcić się sprawie. Mesjasz jak to zwykle bywa okazał się wielkim humbugiem, ale natchniony duch nie znosi próżni. Jeden zbawiciel spierdolił, no cóż, wyruszamy na poszukiwanie kolejnego. Odwrócenie porządku w takim przypadku to nic dziwnego. Zamiast: "Idźcie za mną", słychać: "Wstań, to pójdę za tobą".

Idzie wiosna.
 Gdzie znaleźć tego, co udźwignie ten krzyż? Najciemniej pod latarnią. Ateista - inteligent na dodatek o 10 lat za stary. No to dzwonimy i potwierdzamy.

-  Ahoj, bierzemy cię do filmu, stary.

- ...

- Nie cieszysz się?

- Ile dni zdjęciowych?

- 9

- No to dzięki.

- Co? Żartujesz sobie? Zarywałam noce i przytulałam się do oblechów w pociągu, żeby cię znaleźć, a ty co, kurwa, żarty?

- Dziewczyno, masz dzieci?

Potraktowała to jako pytanie retoryczne i odłożyła słuchawkę. Oddzwonił. Teraz płynęli tym samym statkiem, choć na innych piętrach

Komentarze