Zbliżenia religijne
Jest wieczór, właściwie jeszcze nie wieczór, ale na pewno już późno, no może po prostu ciemno.
Z balkonu perspektywa przejrzysta, tam trochę świeci, tam dawno już przestano. Kable ukradli, pocięli na części i sprzedali na wagę jak żelki. Nie pozostaje więc nic innego jak tylko zaciągnąć grube skarpety i z małą buteleczką eliksiru przygotować się do snu.
I dlatego wtedy właśnie odwiedza cię świadek Jehowy, ochraniając cię przed niechybną wizyta na toksykologii. Jesteś już tak pijana, że wpadasz na genialny pomysł i od razu wcielasz go w życie - zapraszasz świadka do domu, do klaustrofobicznej kuchni i sadzasz na krześle. Świadek nie dał po sobie poznać przelęknienia, na wejściu pewnie mocz mu już spływał po jego sztruksowych (!) gaciach. Przecież to misja, nie może tak łatwo się poddać. Za punkt honoru jednak postawiłaś sobie, że przekonasz świadka jak ważna jest rola zwierząt hodowlanych we współczesnym rolnictwie. Zamiast religii - cielaki i barany. Impulsy nerwowe, przeskakując przez synapsę, popieprzyły drogi i udały się na długą wycieczkę po polskiej wsi. Możliwe, że po prostu nie chciały na kolanach tak gnać to końca naszej rozmowy.
Gotuję się woda. Świadek rozgląda się po pokoju, widzi jakieś gołe cycki na obrazie, ale w wersji bardzo soft, więc on tez tak soft siada. Pytasz się, czy kiedyś był na wsi. Trochę chrząka, ale potem wypluwa z siebie, że bóg mu dał mieszkać w mieście.
-Skąpy ten pana bóg - jak głupia z armaty wystrzelam. Świadek traktuje to jako pobożny żart i już jest przekonany, że trafił na podatny grunt, że dziewczę z bogiem pokłócone, że można zacząć ewangelizować. Wyprzedzasz go, nalewasz herbatę i wygłaszasz tyradę o nieodzownej potrzebie spotykania się z tym, co jeszcze nieposkromione i szczere zarazem. Prostota życia i opieka matki ziemi. Czujesz, że zaczynasz gadać jak jakiś sentymentalny przygłup. Brakuje ci jeszcze tylko chłopa w kapocie i adoratora w pantalonach. Opowiadasz jakąś fikcyjną historię o dojeniu krów w świetle księżyca, bo ciągle do tych zwierząt hodowlanych chcesz nawiązywać, ale temat ci się rozłazi i desperacko opisujesz krajobraz doliny, w której mieszkała twoja biedna, lecz uczciwa rodzina. Świadek milczy, jest bezradny wobec tego farmerskiego bełkotu. Nie było ci wstyd. W tamtym momencie chciałaś, żeby potwierdził twoje zbawienie bez względu na okoliczności. On jednak nie mówił o Armagedonie, ani o Bożym Królestwie. Niedoczekanie. Przetarł okulary i pochwalił czajnik - głupi komplement.
(Długie milczenie; wychodzisz do łazienki, wracasz z łazienki, on chyba w międzyczasie zjadł wszystkie ciastka, choć leżały na parapecie - świadek bulimii; ty za to dopiłaś kieliszek z wiśniówką - sadowniczka)
On wstaje i mówi, ze ma ci coś ważnego do powiedzenia. Ogarnia cię strach, że szuka żony do prowadzenia gospodarstwa i ze stresu zwracasz na dywan.
Nim wzięłaś ręcznik papierowy, on rozpłynął się we mgle, zostawiając po sobie zapach potu.
Coś nie zagrało.
Z balkonu perspektywa przejrzysta, tam trochę świeci, tam dawno już przestano. Kable ukradli, pocięli na części i sprzedali na wagę jak żelki. Nie pozostaje więc nic innego jak tylko zaciągnąć grube skarpety i z małą buteleczką eliksiru przygotować się do snu.
I dlatego wtedy właśnie odwiedza cię świadek Jehowy, ochraniając cię przed niechybną wizyta na toksykologii. Jesteś już tak pijana, że wpadasz na genialny pomysł i od razu wcielasz go w życie - zapraszasz świadka do domu, do klaustrofobicznej kuchni i sadzasz na krześle. Świadek nie dał po sobie poznać przelęknienia, na wejściu pewnie mocz mu już spływał po jego sztruksowych (!) gaciach. Przecież to misja, nie może tak łatwo się poddać. Za punkt honoru jednak postawiłaś sobie, że przekonasz świadka jak ważna jest rola zwierząt hodowlanych we współczesnym rolnictwie. Zamiast religii - cielaki i barany. Impulsy nerwowe, przeskakując przez synapsę, popieprzyły drogi i udały się na długą wycieczkę po polskiej wsi. Możliwe, że po prostu nie chciały na kolanach tak gnać to końca naszej rozmowy.
Gotuję się woda. Świadek rozgląda się po pokoju, widzi jakieś gołe cycki na obrazie, ale w wersji bardzo soft, więc on tez tak soft siada. Pytasz się, czy kiedyś był na wsi. Trochę chrząka, ale potem wypluwa z siebie, że bóg mu dał mieszkać w mieście.
Mirosław Bałka, Arbeitsplatz, Warszawa, 2011 |
(Długie milczenie; wychodzisz do łazienki, wracasz z łazienki, on chyba w międzyczasie zjadł wszystkie ciastka, choć leżały na parapecie - świadek bulimii; ty za to dopiłaś kieliszek z wiśniówką - sadowniczka)
On wstaje i mówi, ze ma ci coś ważnego do powiedzenia. Ogarnia cię strach, że szuka żony do prowadzenia gospodarstwa i ze stresu zwracasz na dywan.
Nim wzięłaś ręcznik papierowy, on rozpłynął się we mgle, zostawiając po sobie zapach potu.
Coś nie zagrało.
Komentarze
Prześlij komentarz