Nieudana próba podzielenia tortu na równe kawałki
Testy nad lotami suborbitalnymi wciąż trwają, jeszcze długo będziemy czekać zanim oferta pasażerskich statków kosmicznych będzie dostępna na rynku, a jeszcze dłużej zajmie nam uzbieranie przynajmniej 100 tys. dolców na bilet.
Może chcemy tego, czego nie wiemy – odpowiemy za Ficinem, gdy ktoś zapyta, po cholerę lecieć w gwiazdy, kiedy na ziemi taka heca, taka bitwa do wygrania.
Melancholijna tęsknota za nieznanym wbija kij w oko wszystkim realistycznym i pragmatycznym pobudkom, które oblazły nasze umysły już od czasów utraty wiary w dolce vita.
Jest bowiem więcej niż pewne, że, jeśli ktoś nie jest kompletnym debilem, to - niezależnie od tego jak bardzo złota była toaleta, jak wysoka była półka z książkami, jak maślane były bułki na śniadanie w domu rodzinnym – zgubi prędzej czy później przeświadczenie o wspaniałości własnego losu.
Wystarczy tygodniowy brak snu, żeby świat uległ rozpadowi i jawił się jako dom strachów w kiczowatym wesołym miasteczku na obrzeżach miasta.
Historia jakich tysiąc na jednej ulicy. Romans. Ona. On. On. Za dużo osób, żeby wszyscy się najedli. On jest tak wczuty, że myśli, że ona też albo bardziej. Postanawia za nią rozstać ją z mężczyzną jej ostatnich pięciu lat. Najpierw wykonuje jednak kurtuazyjny telefon do rodziców, żeby przygotować ewentualne pole do popisów w czasie niedzielnych obiadów. Jak świr oznajmia im, że to wielkie szczęście być z ich córką i że gratuluje wychowania. Rodziców na szczęście dziewczyna miała przytomnych, którzy z miejsca wywęszyli szaleństwo i na samą myśl, że z tym człowiekiem mają spędzić choćby podwieczorek, już ich skręcało. Zadzwonili do córki, mówiąc, że cokolwiek między nimi było, niech już się utnie, bo oni zwiastują katastrofę. Ona jak wryta traci pięć minut na przeprosiny rodziców zamiast przewidzieć kolejny krok tego czubka, którego zaledwie dzień wcześniej ściskała po obszczanych bramach śródmieścia. Qui pro quo może zdarzyć się przecież każdemu. Bierze ten dotykowy telefon, ale się skurczybyk wiesza. Pożycza od kogoś na ulicy starą nokię i dzwoni, licząc na ugaszenie pożaru. Zajęte. Pi. Pi. Pi.
Kolana się już uginają jak nastolatce przed plakatem jakiegoś szczyla z One Direction. Ponownie zajęte. Już nie dzwoni. Już Idzie na lody gałkowe do Hortexu, żeby czym prędzej to napięcie w szyi jakoś rozładować. Liżąc adwokata, dostaje sms-a od jego dziewczyny, bo ten trójkąt jest właściwie kwadratem. Tylko boki mu się rozjechały.
@ Nie chciałabyś pójść się czegoś napić w piątek?
Ona odpisuje:
@@ Dobrze się składa. Muszę ci coś powiedzieć
Źle pojęta sprawiedliwość.
Może chcemy tego, czego nie wiemy – odpowiemy za Ficinem, gdy ktoś zapyta, po cholerę lecieć w gwiazdy, kiedy na ziemi taka heca, taka bitwa do wygrania.
Melancholijna tęsknota za nieznanym wbija kij w oko wszystkim realistycznym i pragmatycznym pobudkom, które oblazły nasze umysły już od czasów utraty wiary w dolce vita.
Jest bowiem więcej niż pewne, że, jeśli ktoś nie jest kompletnym debilem, to - niezależnie od tego jak bardzo złota była toaleta, jak wysoka była półka z książkami, jak maślane były bułki na śniadanie w domu rodzinnym – zgubi prędzej czy później przeświadczenie o wspaniałości własnego losu.
Wystarczy tygodniowy brak snu, żeby świat uległ rozpadowi i jawił się jako dom strachów w kiczowatym wesołym miasteczku na obrzeżach miasta.
Uważaj z kim zasypiasz. |
Kolana się już uginają jak nastolatce przed plakatem jakiegoś szczyla z One Direction. Ponownie zajęte. Już nie dzwoni. Już Idzie na lody gałkowe do Hortexu, żeby czym prędzej to napięcie w szyi jakoś rozładować. Liżąc adwokata, dostaje sms-a od jego dziewczyny, bo ten trójkąt jest właściwie kwadratem. Tylko boki mu się rozjechały.
@ Nie chciałabyś pójść się czegoś napić w piątek?
Ona odpisuje:
@@ Dobrze się składa. Muszę ci coś powiedzieć
Źle pojęta sprawiedliwość.
Komentarze
Prześlij komentarz