Wypijając wodę ze słoika po ogórkach

Koniec świata znajduje się 425 km od Barcelony, 2243 km od Pabianic i  przynajmniej 13 godzin samolotem z dwiema przesiadkami do Nowosybirska. Oznacza to, że nikt, jeśli umrzesz, nie podejmie się transportu twojego ciała, bo tyle pieniędzy to lepiej wydać na żywych. Na pogrzeb też nikt nie przyjedzie, przecież na utracenie dwukrotnie godności w ryanairze, a następnie na podróż jakimiś ciasnymi europejskimi pekaesami  twoi rodzice sobie nie pozwolą.

Bez wątpienia idzie jesień
Standing by the Rags by Lucian Freud
Będą cię zatem żegnać ludzie, którzy ledwo cię znają, ba, ledwo cię lubią. To oni zadecydowawszy o twoim pogrzebowym outficie, ubiorą cię w jakiś koszmarny kolorowy zestaw typu rozkloszowana spódnica za kolana i sprana bluzka z długim rękawem w panterkę z motylem z cekinów na piersi albo co gorsza łososiowa garsonka. I to nie dlatego, że przez te parę tygodni wydawałaś im się taka radosna czy dojrzała, ale dlatego, że pani domu nie mieszczą się już szmaty w szafie, więc dlaczego miałyby się zmarnować.
Na stypę nie licz, w tym czasie do miasteczka przyjedzie cyrk, trup pożeracza ognia nie przebije.

Nim jednak odejdziesz w stronę Robina Williamsa, wydarzy się dużo, aż zanadto. Nie zdążyłabyś nawet nikomu o tym opowiedzieć, a i sama zapomnisz, bo dzień się z dniem zlepia gilami, które ciekną z nosa tuż po przebudzeniu.

Przyjechałaś tu 2 lipca z małą nieskórzaną torbą, licząc na pieniądze i ekstatyczne przeżycia w sanktuarium. Rzeczywistość nie okazała się brutalna, nikt nie śmieje się za ściana, dostajesz dużo, aż zanadto.
Jeśli mielibyśmy sprecyzować, czym głównie się tam zajmujesz, to okazuje, że jedzeniem i krojeniem jedzenia. Każdego dnia patrzysz w lustro, sprawdzając, czy już przyszła kara za piąty z siedmiu grzechów, przyjść musi. A to nie są sprawy boskie, nie ma zmiłuj.

Gdy już wszystko zjesz, musisz koniecznie sprawdzić, czy ktoś nie je więcej od ciebie w fajniejszym miejscu. Po przejrzeniu pobieżnie twarzoksiążki uspokajasz się- większość znajomych je tam, gdzie zawsze.
Następnie nadrabiasz zaległe lektury, wreszcie tyle czasu, żeby przeczytać książki, o których tylko mówiło się, że czytało. Poza tym pielęgnacja ciała i telefon do mamy.

Najprzyjemniejsza część dnia to ta, w której jedziesz autem po autostradzie. Krajobraz wygląda jak podrasowany w photoshopie, z głośnika leci najlepsza płyta XX w. (konkurencja niewielka), a ty zmierzasz ku drugiej po Rzymie najczęstszej destynacji pielgrzymów katolickich.
W ramach przygotowania merytorycznego odwiedzasz kino, które reklamuje się nie inaczej jak HABEMUS CINEMA. Z projektora leci "Je m'appelle Bernardette", jak ktoś jest uczulony na patos, może spaść na niego montyphytonowskie 16 ton. Produkcja jednak dla smakoszy obowiązkowa.

Już wszystko wiadomo. Biedaczce w 1858 objawia się w sercu i w grocie Piękna Pani, potem to wszystko się rozrasta. Przyłączają się księża, zakonnice, lekarze, kupcy wszelkie maści, a na końcu skauci z niepełnosprawnymi. Przyjeżdżają z całego świata, ci pielgrzymi wszystkich chorób, żeby dostąpić łaski uzdrowienia. Niektórzy wyjeżdżają wyraźnie rozczarowani. Większość jednak przekazuje opowieść o magicznym końcu świata w dalsze światy.

 Nie można pominąć jednak kluczowego miejsca dla historii tego przedsiębiorstwa cudów.
Świętość najsilniej działa w miejscu objawienia, wręcz bucha, kipi, a czasami nawet rozświetla mrok. Ma to konsekwencje dla sanktuaryjnego know-how. Wchodząc do groty, nie wypada tak po prostu stać w kolejce i czekać aż wreszcie pozwolą ci zobaczyć bijące źródełko. O nie, bierne stanie jest dla ignorantów - ty musisz o tę grotę się ocierać każdą możliwa częścią ciała. Sensualizm na 100 pro powiedziałaby Tokarska-Bakir. Poświęcasz więc swoją starą bluzę (bawełna z poliestrem) i toniesz w wilgoci. Dla pewności ocierasz się plecami, bo ostatnio bolało cię coś w lędźwiach. W punkcie kulminacyjnym Piękna Pani ubrana w biało-niebieską szatę patrzy jednak w inną stronę. Odchodzisz, pomstując na chuderlawą Włoszkę, która popycha cię na owłosionego ochroniarza. Mi scusi nie uświadczysz. Rzucasz więc klątwę: Twoje wnuczki nie będą chciały jeść makaronu. Męcz się kobieto. Usatysfakcjonowana kierujesz się ku katedrze, gdzie akurat odbywa się msza po angielsku - my lord dźwięczy ci w uszach. Ksiądz jest tak ekspresyjny jak duchowny w Procesie, a ty tak zesrana jak Józef K.
W obawie przed gniewem nie wiesz czyim, uciekniesz z katedry i schronisz się w betonowej bazylice, która gabarytami i architekturą tak bardzo przypomina atlas arenę, że czekasz, kiedy na ołtarz wyjdą Depeche Mode. Mózg jest już tak zaspamowany, że trudno ci odróżnić popkulturowy śmietnik od religijnych wzniosłości. Czas odejść, aby wrócić tu jeszcze nie jeden raz. W końcu o coś w tym wszystkim musi chodzić, maryjka z odkręcaną głową to za mało.

Komentarze