Rzeczywiście wiekuisty
Nic bardziej tragikomicznego niż pogrzeby. Najzabawniej przyjechać na pożegnanie kogoś, kogo się nie znosiło i znaleźć współtowarzyszy niedoli. Zasada, że o zmarłych mówi się dobrze, albo wcale uległa koniecznej redukcji do: mówi się. Umówmy się, odejść i nie pozostawić po sobie nawet złych wspomnień to już nawet nie klęska, to po prostu zmarnowana biografia. Dlatego w kondukcie szybko orientujesz się, jaki kto ma stosunek do nieobecności zmarłego; czy ktoś płacze, choć w sercu radość płonie, czy cierpi i chlipie w rękaw matczyny, czy po prostu przyjechał w delegację i za chwilę ma pociąg powrotny. Po pogrzebie gromadzisz się w kółku dla palaczy, najpierw nieśmiało, ale potem już całkiem wylewnie krąg rakotwórczy dworuje sobie z nieboszczyka. Najczęściej stosowane konstrukcje: "co za... z tego...", "co z tego, że głosował, kiedy..." czy "ale nienawidziłem gnoja."
Zatem umarły przewraca się w grobie, okazuje się bowiem, że o jego słabościach charakteru wiedziało półbloku i 3/4 fabryki. Płaszcz sympatycznego dżentelmena zjadły myszy. Cyprian Kołek, bo tak się nie nazywał, był chujkiem pierwszej klasy i nie dokopać bliźniemu nie potrafił. Ale nagle towarzystwo dopada coś na kształt wyrzutów sumienia, komuś się przypomina, że zmarli lubią przychodzić nocą i napierdalać w garnki. Dlatego fraza diametralnie się zmienia, dominujące konstrukcje to teraz: "mimo że...to...", "trzeba ludziom wybaczać..." po "jak przyniósł świniaka, to się wszyscy najedli". Grupa, po tym jak każdy z jej członków spróbował ocalić twarz, momentalnie się rozpada. Jeszcze ktoś skubnie ze stołu ciastko-krem i hyc w noc.
Leśna podróż do kresu nocy (malarstwo łowieckie ze zbiorów Matta Zdolnego) |
Komentarze
Prześlij komentarz