jedziemy!

Chodzi za mną wilgoć kamienic, zapach tanich szlugów i kobiety w zagrożonej ciąży.

Nocą śnią mi się gołębie, siadają mi na ramionach, a ja tak strasznie krzyczę, bo zbiera mi się na wymioty. Logika zachowana. Przecież w rzeczywistości uciekam przed pieprzonymi gruchającymi idiotami.

Denerwowałam moją mamę we wczesnym dzieciństwie, dlatego, zamiast stosować kary rodem ze starożytnej Sparty, wysyłała mnie na kilkumiesięczne wakacje do babci mieszkającej w Kansas. Kazimiera, bo tak miała matka mojej matki na imię wyszła drugi raz za mąż za człowieka, który przez cały dzień stał z kumplami pod komórkami, gdzie hodowano kury.
Pewnego dnia, gdy poszłam do niby-dziadka po drobne na jakąś oranżadę w torebce,  zaczęła mnie gonić kura. Miałam bardzo krótkie nogi, więc kura była tuż za mną. Przerażenie dziecka rosło z każdą chwilą, a dziadki spijały piwo i się śmiały. Wreszcie ktoś się ulitował i kopnął kurę tak mocno, że już nigdy jej nie widziałam.

Nie wiem jednak, czy można wiązać te historie.

Wczoraj poznałam historię pewnego uzdrowiciela, amatora whisky, który wraz z żona, impresario i psem grającym na akordeonie jeździł od wsi do wsi i prostował ludziom palce, usuwał liszaje z twarzy i nowotwór z trzewi. Małą, zatęchłą furgonetką jeździli po małych miasteczkach, wierząc, że ze swoim programem wystąpią kiedyś w jakiejś wielkiej sali wielkiego miasta. Bach.

Moje losy mogły się potoczyć podobnie. Mój brat od najmłodszych lat nazywał mnie Brunhildą-pierwszą dziewczynką z wąsami. Może gdyby nie moje nadzwyczajne zdolności w czytaniu w wieku 6 lat, rodzice oddaliby w mnie w ręce cyrkowego kuglarza, który by w salkach kościelnych albo wiejskich ośrodkach kultury zachwycałby się nad niezwykłością mojego owłosienia. Uważałam się za kontynuatorkę dzieła św. Wilgefortis. Szczyt religijnego egocentryzmu. Chociaż to nie jedyny epizod, Hume zwykł się śmiać z mojej pobożności w czasach, kiedy razem nie wiedzieć czemu chodziliśmy do kościoła. Ostatnia szlam do komunii i najdłużej klęczałam pod ołtarzem. Wiadomo przecież, że za dewocją nie kryje się wiara w boga, tylko miłość do teatru, czego w sumie jestem przykładem.

Skąd jednak te narracje na granicy cyrkowych baśni i religijnych bajdurzeń? Po prostu trafiło mi się intratne zlecenie polegające na wciskaniu z szelmowskim uśmiechem staruszkom kart kredytowych pod przykryciem kart do zbierania punktów rabatowych. Chodziłam po markecie w kostiumie rodem z akademii rozdania świadectw i przeglądając się w ekranach laptopów, mówiłam do siebie: Kurwa, chyba życie jest gdzie indziej? Więc może życie wozi się gdzieś po prowincjach, a my tu uciekamy daewoo matizem przed śmiercią.


Gazu, gazu, bo nas dogonią!
La  strada,  F. Fellini,  1953



Znachorka leży na łóżku, narzekając na bezsenne noce i niemożność chodzenia : Ciało gnój - dusza żywa. Chociaż tyle, aż tyle.

Komentarze