potrzeba cukru
Zbliża się termin płacenia czynszu, więc podnosi się poziom kortyzolu we krwi. Znamy to wszyscy, nie ma o czym pisać. Jest za to o czym rozmawiać. Wspomożenie najświętszej panienki, a także gorące modlitwy Misjonarek Miłości sprawiły, że udało mi się spotkać z April i Leną. Każde ze spotkań trwało godzinę z kilkoma minutami. Tylko tyle zdołałam wykroić z pysznego czekoladowego tortu z kruchym spodem, gdzie krem jest prawdziwej śmietany, a nie na bazie margaryny. Ta niezbyt głęboka metafora jest odzwierciedleniem wyobrażeń jak powinno wyglądać moje życie. Niestety w rzeczywistości przypomina bajaderkę, w niższych sferach będzie to ziemniaczek, w wyższych-kula rumowa. Bez względu na nazwę będą to zrzuty z poprzedniego dnia polane wątpliwej klasy alkoholem.
Niemniej, coś się zmieniło, uświadomił to nam Blake, który wchodząc do pokoju, zagaił całkiem wesoło: "co, gadacie o nas?" Spojrzałyśmy na siebie i wszystko było jasne, okrzepłyśmy w stałych związkach, już nie gadamy wciąż o chłopcach, kłótniach, seksie i potencjalnych rozstaniach. Teraz światło pada na mieszkania, codzienną gonitwę za kasą i obgadywanie koleżanek, które pieprzą się to tu,to tam i że trudno o nić porozumienia. I nie wiadomo, czy za tym kryje się zazdrość czy politowanie.
April ma w sobie głęboko osadzone ziarno niepokoju i próbuje je wyplenić, siedząc w pracy, którą najprawdopodobniej zaraz zacznie nienawidzić. Lena z kolei zachowuje spokój, nic go zburzyć nie może. Ogląda ze mną 1 z 10 pod kocem. Telewizyjny debilizm łagodzi wszystkie bóle.
Słucham Bowiego, który każe mi się zmierzyć z nieznanym, bo Pretty soon you're gonna get a little order*, w myślach odpowiadam pieprz się Bowie, nie wszystkim się udaje jak tobie. Przełączam więc na The Smiths, którzy albumem pod ckliwym tytułem "Świat nie będzie słuchał" świetnie się wpisują w moje młodzieńcze tęsknoty za światem, w których giga problemem jest to, że wstydzę się podejść do kolesia, a przecież byłoby tak super jakbyśmy razem jeździli jego autem nocą po alei Włókniarzy. Paląc mentolowe fajki, miałabym nadzieję, że nie odwiezie mnie zbyt szybko do domu. Odlatuję w mig na swoim kosmicznym kabriolecie w galaktykę, w której nie chodzę na praktyki do sądu, nie patrzę w oczy lasce, który przypalała petem swoje dzieci, a teraz mówi mi, że jest bardzo dobrą matką. Na przemian współczuję jej i pragnę ja wrzucić do mikrofali. Jestem w przestrzeni, w której podają na wynos makaron z pesto, a lato nie jest deszczowe.
To, co za oknem, to tylko ostatnia manifestacja siły. Zasoby zimy się kończą nieuchronnie.
Niemniej, coś się zmieniło, uświadomił to nam Blake, który wchodząc do pokoju, zagaił całkiem wesoło: "co, gadacie o nas?" Spojrzałyśmy na siebie i wszystko było jasne, okrzepłyśmy w stałych związkach, już nie gadamy wciąż o chłopcach, kłótniach, seksie i potencjalnych rozstaniach. Teraz światło pada na mieszkania, codzienną gonitwę za kasą i obgadywanie koleżanek, które pieprzą się to tu,to tam i że trudno o nić porozumienia. I nie wiadomo, czy za tym kryje się zazdrość czy politowanie.
April ma w sobie głęboko osadzone ziarno niepokoju i próbuje je wyplenić, siedząc w pracy, którą najprawdopodobniej zaraz zacznie nienawidzić. Lena z kolei zachowuje spokój, nic go zburzyć nie może. Ogląda ze mną 1 z 10 pod kocem. Telewizyjny debilizm łagodzi wszystkie bóle.
Demony mnie nie opuszczą! Matka Joanna od Aniołów, 1961 |
Słucham Bowiego, który każe mi się zmierzyć z nieznanym, bo Pretty soon you're gonna get a little order*, w myślach odpowiadam pieprz się Bowie, nie wszystkim się udaje jak tobie. Przełączam więc na The Smiths, którzy albumem pod ckliwym tytułem "Świat nie będzie słuchał" świetnie się wpisują w moje młodzieńcze tęsknoty za światem, w których giga problemem jest to, że wstydzę się podejść do kolesia, a przecież byłoby tak super jakbyśmy razem jeździli jego autem nocą po alei Włókniarzy. Paląc mentolowe fajki, miałabym nadzieję, że nie odwiezie mnie zbyt szybko do domu. Odlatuję w mig na swoim kosmicznym kabriolecie w galaktykę, w której nie chodzę na praktyki do sądu, nie patrzę w oczy lasce, który przypalała petem swoje dzieci, a teraz mówi mi, że jest bardzo dobrą matką. Na przemian współczuję jej i pragnę ja wrzucić do mikrofali. Jestem w przestrzeni, w której podają na wynos makaron z pesto, a lato nie jest deszczowe.
To, co za oknem, to tylko ostatnia manifestacja siły. Zasoby zimy się kończą nieuchronnie.
Komentarze
Prześlij komentarz