na wszelki wypadek przyjdź

Nawał pracy sprawia, że przestajesz myśleć. To proste. Rozkminy z nurtu polskiego egzystencjalizmu przegryzionego cieniutkim kabanosem albo ubolewania nad brakiem satysfakcji życiowej, która powinna się w końcu pojawić, lądują czasowo do kosza z brudną bielizną. To kiepska strategia. Wiadomo jak pachnie worek brudów po dwutygodniowym przymusowym leżeniu w walizce.
Nagle orientujesz się, że za chwilę wykonasz wszystkie zadania. Boże, co teraz, co robić ze sobą, opierdalać się na całego, tak jak zawsze, czy jednak uspokoić sumienie jakimś zapieprzem od rana do nocy za niewielką stawkę? Prać znów brudy? I powraca wciąż pytanie, czy trzeba być cały czas poza domem, żeby być wartościowym? Malena mówi głupio, że praca czyni wolnym, ale z drugiej strony coś w tym zaczyna być, bo po występie w serialu o rozkosznym psie-komisarzu, nie krępują ją już żadne kajdany telewizyjnego obciachu.
Jeśli układanka nie pasuje, to prawdopodobnie nie jest to niczyja wina
Ciągłe przemieszczanie się z punktu B do punktu M niesie ze sobą nieodwracalne skutki. Jednak za uszczerbek na zdrowiu psychicznym z tytułu trwałego uszkodzenia mózgu nikt mi nie przyzna odszkodowania, dobrze się kryje z lobotomią, zakładam czapkę. Tępy wzrok kieruje w podłogę.

W pociągu usiadł i rozkraczył się przede mną chłopak, który spodnie ma zaciągnięte paskiem ze złotą sprzączką ponad pępkiem. Jego wyraz twarzy jest gorszy od jego krocza. Myślami przenoszę się do wagonu, gdzie, siedząc w rzędzie podwójnych foteli, zobaczysz naprzeciwko najwyżej łysiejącego pracownika firmy telekomunikacyjnej. Korytarzem znów przechodzi ten młody aktor, który tak wspaniale zagrał okrutnika-autystyka Roberto Zucco w zeszłym roku. Jeździmy w każdy poniedziałek do wielkiego miasta, licząc na jakieś atrakcje.

Po pociągu chodzi złodziej, normalnie w te i we wte otwiera przedziały i szuka złotych sygnetów na palcach tłustych właścicieli masarni. Złodziej uzmysławia sobie jednak, że tacy, to jeżdżą audi, gdzieś po zaśnieżonych drogach. Po torach zaś biegną właściciele laptopów, których na rynku mnóstwo i już tak tanio chodzą u pasera, że dla wytrawnych skurczybyków to już obciach kroić korporacyjnych bucefałów.

Wysiadam z pociągu i jak manekin wpadam w wielką śniegową górę, nogi sterczą. Ktoś wiesza na nich szalik i torebkę po chipsach. Zasypiam i choć zamarzam, budzę się. Po drodze śniło mi się, że daleka znajoma wydała książkę o hamburgerach i bardzo jej, Ja i Kate, zazdrościłyśmy znalezienia specjalizacji w życiu. Teraz chodzi za mną taki pan kanapka, który twierdzi, że jeden obiad to za mało.

Komentarze