dużo wypoczywaj i nie narażaj się na stres

             W lodówce samo mięso: kabanosy, grillowany kurczak pełen stabilizatorów smaku, polędwica sopocka, pasztet z mechanicznie oddzielanego mięsa kurczaka; ostatecznie znajdzie się jeszcze nabiał w postaci mleka i butelki okropnej wódki stojącej tam od czasu czerwcowego rautu, która czeka na gościa-amatora royalowych smaków. Niekiedy wpadnie pomidor i już tak tam zostaje, gdy na najniższej półce dożywa zgnilizny i upokorzenia rozkładem na zewnątrz miast w brzuchu konsumenta. Na półce kasza, makarony, płatki owsiane, sól morska, kakao, kawa jacobs i herbata z biedronki. Na blacie panuje terror cukru: ciastka owsiane, imbirowe, czekolada, czekoladowy mikołaj, któremu Blake odrąbał głowę i wypłowiałe już od światła małej lampki torebki po herbacie. Zdaje się normalna kuchnia, ot trochę uboga w oliwki, suszone pomidory, jaja przepiórcze, makarony tri colore z almy, serka mascarpone, imbir i glony do sushi, ale jest okej. Naprawdę, jakoś te niezbędne składniki odżywcze gdzieś się odnajdują. Szkorbutu jeszcze nie zdiagnozowano, anemia dawno zażegnana. Otyłość jeszcze nie wystąpiła. Co z tego. Co z tego.

To jest tylko fasada kuchni, właściwie jej fatamorgana. Kiedy idzie się pusta ulicą kiedykolwiek w zimną  noc wokół ni autobusu, ni taksówki, ni kierowcy, a w oczach mienią się risotta, fasolki szparagowe na maśle i zupy krem pojawia się tuż pod latarnią mała kuchenka z dwoma wesołymi rozgrzanymi garnkami. Takie omamy mam codziennie, patrząc na moje płyty grzewcze, na których ugotuje wodę po półgodzinie, kaszę po półtorej, a szparagi nigdy. A mówiono w radiu, że jak się takie szparagi zawinie w szynkę parmeńską, to już należysz do lepszego świata. Może jak zgryzę twarde, nieobrane, to nikt ze mną włącznie nie zauważy różnicy. O pieczeniu ciast czy zapiekanek lepiej nie wspominać, pieca brak,  musiałabym zainstalować grzałki, które wsadza się do szklanek w szafce na durszlaki i patelnie albo do pawlacza wrzucać opał, może z tego by wyszło coś na kształt piernika albo przypalanego karmelu, który sprzedaje się na stoisku haribo.

Wielkie żarcie, za nasze pomyślne życie toast wznoszą od lewej
Philippe Noiret, Michel Picoli, i Andréa Ferréol
Patrzę na ludzi i zastanawiam się, czy ma kuchenkę gazową, nawet największy skurwiel, który może sobie trzasnąć jajecznicę w kilka minut, zyskuje w moich oczach. Naprawdę, w dupie z moralnością i dobrymi obyczajami, teraz liczy się ciepłe jedzenie.

I mam takie poczucie bycia gorszym człowiekiem, chodzę do chińczyka, patrzę polskiej kelnerce w oczy i ona jakby dostrzegała moją żałość gastronomiczną i dolewa mi więcej sosu-trucizny.

Śniegi znów dają o sobie znać, a brzuszki napełnione suchym jedzeniem nocą wrzeszczą, nocą jęczą.


Komentarze