tumany śniegu
Gdziekolwiek nie spojrzysz, ktoś kogoś zostawia albo
zostawiają się nawzajem. Czasem po
cichu, innym razem szafa wypada oknem z resztą bielizny. Potem jest żałoba,
picie wódki, żałoba. Wycieczki egzystencjalne zawsze kończą się tym samym,
skrajnie egocentrycznym pytaniem: czemu
moje nie jest na wierzchu? Równocześnie rozkminy, których człowiek się
wstydzi, gdy serce już ostygłe: może
wróci, a może się przewróci. O godność się walczy do ostatniej chwili, choć
jej nie ma od pierwszego obozu harcerskiego, kiedy trzeba było się słuchać
głupszych od siebie. Więc z czym w ogóle do ludzi.
Człowiek tak wstaje, potem znów na kolana, suche bułki zamiast
wspólnych kolacji, potem znów na wznak i tak kilka tygodni, miesięcy. O masochistycznym rytuale odświeżania jej/jego
zdjęć na tym portalu, co was kiedyś łączył wspominać nie trzeba. Telewizja,
masturbacja i mili znajomi wpadający z zupą albo nie wpadający. Znam jednego co
od czterech lat czeka, tak na wypadek gdyby mąż umarł, to on zawsze w
gotowości, choć właściwie nie pamięta już jej twarzy. Z głośników leci
pościelowa Erykah Badu, więc co bardziej neurotyczne dusze kolejne plastry do
tego łóżka przyprowadzają. Rano nie ma o czym rozmawiać, więc nawet wymiana
telefonu nie wchodzi w grę. Herbaty też nie zdąży nikt wypić. Tu nie Allen, tu
po jednorazowym seksie nie ma nieoczekiwanych zwrotów akcji. Są drzwi.
Dobrze, że jest praca. Szczególnie ta poza domem. Trzeba się
umyć, założyć nowy strój i wyjąć z oczu czarne babole, gdy się używa tuszu. W
pracy można porozmawiać z tymi, którzy też kiedyś byli przygnieceni szybki
ruchem zrywania byłego partnera. W mig powstaje wtedy giełda pomysłów, jak
najszybciej tę ranę zaleczyć, czy przemywać i czy warto zostawać przyjaciółmi. Każdy
jest specjalistą, bo każdy jest w mniejszym lub większym stopniu idiotą przekonanym, że jego rozstania są dowodem na
cokolwiek.
Niedługo święta, więc gorzko, bo przecież co bogatsi, mieli
razem wyjechać na narty do Austrii, a co biedniejsi iść na Annę Kareninę w końcu. Przy
stole wigilijnym trzeba się przygotować na pocieszenia rodem z kiepskiej
powieści podróżniczej: Przed tobą jeszcze
długa droga w znalezieniu wyspy szczęśliwości, wiele przygód, tymczasem ciesz
się wolnością! Otwierasz pochwę i nóż niemal od razu ląduje w oku
rodzinnego Herodota.
Cezanne, The Bather Skoczyć na główkę? |
Ukojenie przychodzi powoli, lecz przychodzi, człowiek nawet
nie zdąży dojechać do Żyrardowa, a już spotyka w przedziale rudość doskonałą i
o szczytach rozpaczy już nie pamięta. I już nie trzeba słuchać: czas nas uczy pogody. Naprawdę.
Pracując w wielkim mieście, miałam okazję spać przy sławnym
placu. Wchodzimy grupą do hostelu, za biurkiem w recepcji siedzi nawalony
brunet, który z nonszalancją godną pijaka z filmów Barei, oznajmia nam z
kieliszkiem szampana w ręku, że jest najebany, więc oprowadzanie nas po tym
punkcie hotelowym zajmie mu ciut dłużej; tymczasem uprzejmie prosi o dowody
osobiste. Jestem zachwycona. Elokwencja i swoboda godna Blake’a.
Napijmy się szampana na West Side w ciepłą zimową noc, co?
Komentarze
Prześlij komentarz