mi się

Od dawna nie chorowałaś, to jasne. Twoje ostatnie dni przypominają eskalację obłąkania. Obrazy tworzą się na twoich oczach tak szybko, jak znikają, Trzymasz jednak rękę na pulsie, jeszcze trzymasz się prosto.

Obłąkany to takie zgrabne słowo, przywołuje na myśl krążących po peronach dziwaków.

Zaczęło się banalnie, ból gardła, katar, coś. Wstajesz i upadasz na podłogę, bo tępy ból głowy prawie zmiażdżył ci skronie. Nic nie szkodzi.

Wszystko jest w najlepszym porządku, dostajesz kolację do łóżka, herbatę do ręki i garść prochów. Dobry Blake na koniec smaruje ci plecy amolem. Rośnie nadzieja, że to tylko coś przejściowego.

Budzisz się po paru godzinach, zaczynasz wyzywać komputer od pierdolonych kutasów i śpiewać partię z nieznanego nikomu musicalu. Próbujesz zasnąć, ale jest ci tak gorąco, że boisz się, że to już menopauza. Więdniesz. Budzisz się rano, trzeba wstać. Twój głos przypomina głos burdelmamy z okolic Hannoveru, mówisz więc niewiele.

Na zajęciach w kontekście idei platońskich wygłaszasz na stojąco referat o losie tatrzańskich i bieszczadzkich niedźwiedzi, ich materiale genetycznym i spółkowaniu z misiami z Ukrainy. Siadasz. Zastanawiasz się, czy ty i ten pajac sprzed minuty to ta sama osoba. Ale wszyscy się śmieją, Wszystko dobrze,

chodzenie po wargach może być ryzykowne
W wielkim mieście przejeżdżasz obok budynku podarowanego nam przez radzieckich przyjaciół, tuż obok rozstawiło się wesołe miasteczko, przypomina ci się nie wiedzieć czemu horror o przesympatycznym klaunie To, który werbował swoje ofiary w studzience kanalizacyjnej. Pada deszcz ze śniegiem. Chowasz się w empiku, czytasz nową Masłowską, nie kupujesz, bo za duże ryzyko. W tle piosenki kombi. Wracają wspomnienia wczesnoszkolnych dyskotek, kiedy z lęku (uzasadnionego skądinąd), że żaden chłopak nie poprosi cię do tańca, wsadzałaś do torby książkę, że pokazać, że wcale się nie nudzisz, że zabawa przednia, że w disko nie tylko cielesne sprawy można załatwiać, że książka milsza niż młodzieńczym wąsem ocieranie. To było twoje zaklinanie rzeczywistości, bo jak knigi nie brałaś, to podpierałaś ściany, gadając z naprawdę głupią pindą.

Te wspomnienia tak absorbują twoja uwagę, że z powieści wyłapujesz tylko pojedyncze słowa: yoga, koty, dres.  Odkładasz, chuj z tego rozumiesz. Nikt cię nie wiedział. Wszystko dobrze.

Wracasz nocą pociągiem, sama w przedziale zasypiasz, nie budząc się już na następnej stacji.

Komentarze