Piękniej i łagodniej

Blake nie lubi słuchać groteskowych opowieści o mojej rodzinie, może dlatego że jestem jej częścią.
Blake wie, że nie można ignorować genetyki, ja wiem, że nie można gardzić środowiskiem. Chociaż to ratuje mnie tylko w połowie. Kto przeczytał choć jedną stronę  Anny Kareniny, ten wie, że wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, te pogrążone w smutku i nienawiści zachwycają zwykle nowatorskim podejściem do zła i nieszczęścia. Dlatego też w miarę możliwości śniadania, obiady i kolacje jem u siebie na West Side. Istnieje bowiem zagrożenie, że jedząc z rodziną, ość mi stanie w gardle, albo udławię się oparami absurdu. 

Głęboko jednak zakorzeniła się we mnie myśl, że poza rodziną jest jeszcze życie. Nie zawsze jest ono atrakcyjne, ale przynajmniej zabawne. 

Postanowiłam nadrobić zaległości filmowe, Blake namówił mnie więc na obejrzenie Niezniszczalnych. To był strzał w dziesiątkę, zamiast 40 filmów z Sylwestrem Stalonnem, Brucem Willisem i Dolphem Lundgrenem (ten zabijaka studiował na MIT!), obejrzałam wyśmienite połączenie krwawej bezsensownej jatki z wypełnionymi botoksem ustami Mickey'a Rourke'a. Kino sentymentalne to wspaniała rzecz. Zamiast oglądać  wszystkie nudziarskie filmy moralnego niepokoju, mogliby wyciągnąć z grobu Zapasiewicza, postawić obok Stuhra i Łomnickiego, ubrać w ciasne sweterki, wyposażyć w karton fajek na dzień. Mamy inteligenta, jego cwanych kolegów, miłą studentkę polonistyki i zło w postaci esbeka granego przez Gajosa. Całość nie musi się trzymać kupy, ważne jest znów poczuć klimat tamtych czasów. Ktoś zapyta, czy widziałeś/aś coś z kina moralnego niepokoju. Wszystko! - będzie jedyną słuszną odpowiedzią.

Dzwoni Hume. Hume dzwoni zawsze nie w porę. Pyta się, co robię. Odpowiadam zwięźle, że telewizja, łóżko i mała stabilizacja. On, że mi zazdrości, bo poza robotą w kancelarii, ma tylko uzależnienia. ostatnio prawie przedawkował tramal i morfinę. Zrobiło mi się go żal, ale miast go pocieszać wybuchnęłam przeraźliwym śmiechem. Nie, nie było tam miejsca na szyderę. Po prostu jego sytuacja jawiła mi się jako tragikomedia, smutna przygoda Charlie Chaplina. Śmiałam się tak długo, że Hume zaczął się śmiać razem ze mną. Mówi, że już nie wie, co ma ze sobą zrobić. Zaproponowałam mu sutenerstwo. Przyznał, że to dość racjonalna propozycja dla osób, którym się nudzi, ale on już nie jest już taki rzutki i energiczny jak kiedyś.
Zakończył rozmowę deklaracją, że zadzwoni za pół roku pijany w sztok. No cóż, nie mogę się doczekać!






Więc nie daj, aby dłoń zimy spękana
Starła twe lato*









* William Shakespeare, Sonety, tłum. Maciej Słomczyński

Komentarze