cicho ciszej

No i zobaczyłam to, na co czekałam tak długo. Krokodylimi łzami się zalałam, oglądając to. Emocje to w górę, to w dół. I siedzę w fotelu i myślę sobie, że nic lepszego nie mogło mnie spotkać. Koniec nie taki, ale nic to. I wychodzę z kina i ciągle myślę tak samo, ale już w łóżku wątpliwość mnie dopadła, że jednak coś nie halo. Happy endy jednak nie dla mnie. Rozpacz mnie dopadła, że na nic już czekać nie będę. W filmie jednak miły pan Zguba powiedział, że zrozpaczeni zawsze zostają przy nadziei.

Po kilku dniach zatęskniłam i z paczką żelków samotnie (o, jak dobrze samej do kina chodzić!) znów zapadłam w opowieść. Im dalej w las tym mniej wiarygodne wydały się bohaterów mych lubych motywacje i wszystko już utonąć miało w wielkiej kałuży niezadowolenia, kiedy znów popłynęły łzy. No kurwa.  Ckliwość wpuściłam do serca swego, po czym wyprosiłam, kiedy biegłam na autobus nocny. Miejsce sentymentów zajęły myśli o szybkim obezwładnieniu potencjalnego zbira, co zęby ma szkorbutem oznaczone  i oddanie go w ręce komisarza Gordona.

Już niedługo siedzieć będziemy nad jeziorami, grając w gry wszelakiej maści. Lena znowu z bandą pomagierów popłynie w tatarak i z rybami wróci, co je w sosie czosnkowym potem umoczymy  Po tyłkach będziemy się klepać w radosnym korowodzie. Burzy nadsłuchiwanie i spokoju łapanie.

Blake mi kupił psa. Jest piękny i prosty w obsłudze. Niech nazywa się XYZ. Wychodzi sam na spacery, wystarczy spuścić go na lince z okna, paznokcie mu nie rosną i nie trzeba go szczepić. Szkoda tylko że muszę pamiętać o bateriach, kiedy zatęsknię za szczekaniem.



Bo gdzie człowiek, tam psa brakuje. Żeby człowieka z jego snu wybudzić.

Komentarze