w górnych warstwach atmosfery psy płaczą krokodylimi łzami

Życie jest całkiem w porządku, daje radę. Jednak od czasu do czasu, a właściwie każdego dnia, dopada mnie myśl o tym, że chciałabym umrzeć. Nie, to nie depresja, nie nihilizm, to także nie jest kwestia wiary w wieczny szczęśliwy żywot u boku pana, jakiegokolwiek Pana. To uczucie melancholijnej tęsknoty, nie odżałowanej straty. Gdyby ktoś powiedział mi: get over it!, to po chwili obsrałoby go stado zaprzyjaźnionych wron. Była czarnym wyżłochartem, miała od urodzenia białą skarpetę na prawej łapie. Towarzyszyła mi przez 13 lat, wtedy, gdy było zupełnie do dupy i kiedy słońce roztapiało asfalt.
Powiem bez ogródek. Po śmierci chciałabym porozmawiać z moim psem o tym, co było dobre, a co było złe. Spojrzę jej w oczy i tak będę patrzeć długo, może gdzieś tam już nie trzeba mrugać.
Przeszkadza mi przekonanie, że raju, gdzie zwierzęta liżą czekoladową postać doktora Dollitle, nie ma, ani krainy, gdzie ludzie znają już tylko uczucie błogości. Asiok pociesza mnie, że moje cząsteczki uniosą sie w przestworza i będą przemierzały kosmos. A ludzie ze stacji badawczej będą odbierać sygnały: FU-DŻI, FU-DŻI... Tak będzie wyglądała moja wieczność. Biełka i Striełka wróciły na ziemię, ty też byś mogła. Trudno te myśli odłożyć na półkę.

Ester, słysząc moje biadolenie, zapytała szyderczo: a o co z kotkami, wężykami, myszkami, chomikami, nie połączysz się z nimi? Rozśmieszyło mnie to, ale odpowiedziałam, że interesuje mnie tylko ona.

Nie wiem, co gorsze, wieczna międzygalaktyczna tułaczka w poszukiwaniu choćby Jej szczątków, czy fakt że nigdy nie będę mieć nawet sposobności tego zrobić.






Zostajemy zgnieceni przez nasze wyobrażenia i fantazje, często dzieje się to w kuchni.

Komentarze