Flamingo czyli odwrócenie porządku

No dobrze, trzeba się przyznać do tęsknotą za sacrum, ale nie za żadnymi malowanymi nazarejczykami, tylko za czasem mitycznym, w którym trwanie doprowadzone jest do ostateczności. Jednak za przyjemności, także metafizyczne, trzeba płacić. Mówię o pieniądzach, nie o szkodach duchowych. Blake napełniony postmodernistyczną energią z lunaparku postanowił mi pokazać pewne miejsce.

Jest takie miasto, co ma 4 piętra, a w herbie różowego ptaka, flaminga znaczy. To miasto pośrodku postapokaliptycznego miasta. Trzeba płacić klimatyczne, ale warto. W tej bańce czas płynie trochę szybciej, ani się obejrzysz a już wschód słońca. Domy tam toną w fiolecie i wściekłym różu, a każde łózko miękkością swoją doprowadzają do ciągłej senności. Nie ma tam wielu ludzi, więc można po ulicach chodzić w samym ręczniku. Jest zimno tylko, gdy zachce się palić, ale po co palić skoro tak dobrze się śpi. Zazwyczaj pije się kawę z mlekiem, a z każdej kanapki sączy się majonez. Zamiast bilbordów na ekranach lecą filmy z Bradem Pittem albo animacje Miyazakiego, Generalnie narzekanie tam jest traktowane jako żałość najgorsza. Autobusy jeżdżą tam rzadko, częściej policja w kółko.

Rewitalizacja dzielnicy aforyzmów trwa:







To nie szaleństwo, gdy kot zającem się staje.

albo

Człowiek blednie przy zającu.

Komentarze