sarny skubią trawę pod blokiem

Metro jest wybitnie interakcyjne. Siedzimy, my podróżni, naprzeciwko siebie i nie ma od siebie ucieczki. Psuje nastroje przypadkowej kobiecie swoją wykrzywioną radosną gębą. Ona widzi, że jestem szczęśliwa, więc tym bardziej unika wzroku. Nie martw się, moja droga, jutro na pewno będę miała gorszy dzień. Tymczasem nie zamierzam ukrywać, że po przeczytaniu powieści Houellebecqa o korporacyjnych dupkach, czuję się ze sobą jeszcze lepiej, a wcześniej czułam się wyśmienicie. 

Odwiedziłam Ernesta, przeprowadził się do wielkiego miasta w poszukiwaniu zenu i dobrej filharmonii. Jedliśmy w kuchni tosty z tuńczykiem i słuchaliśmy Bacha. Słońce wpadało do kuchni. Ernest zaparzył wyjątkowo dobrą kawę. Okazało się, że jest dłużny wobec państwa. Od wakacji nie zapłacił mandatu za nie obyczajne zachowania - łapanie stopa w negliżu - w okolicach centrum krajowej porcelany. Gdy siedział ze mną w kuchni był obyczajny i ubrany. Naprawdę, nie mam pretensji do niczego.

Po kolejnej rozmowie z chłopcami z poprawczaka dochodzę do wniosku, że niekiedy przewyższają inteligencją moich kolegów z uczelni, pieprzony przypadek ulokował ich po prostu nie w tym kontekście co trzeba. Też mogłabym mieć mózg z silikonu.

Wracając do domu spotkałam przytulających się, pijanych w sztok bezdomnych homoseksualistów. Brud i romantyzm. Lubię się wzruszać przed zaśnięciem.

Kącik aforystyczny wbrew pozorom ma się dobrze:

Bądź gotowy na ckliwość i liryczność od najgorszego wykolejeńca.

Komentarze