Mężczyzna w czarnym swetrze patrzy ze znudzeniem w okno, a za nim ciemność

Ostatnio spędzam więcej czasu w galeriach handlowych niż ze swoimi bliskimi. Warto ten fakt jakoś doprecyzować. Spacerowanie alejkami galeryjnymi wypełnia mi czas, którego jest za dużo. Czekanie na pociąg przez dwie godziny na peronie, mogłoby się skończyć moją samobójczą śmiercią na torach. To byłoby wysoce egoistyczne, zważywszy na późniejsze utrudnienia w ruchu. Czasem myślę o innych w dalszej perspektywie. TLK Brzechwa to przeklęty pociąg, tak przynajmniej donosi Super Express. Ktoś na pewno w to wierzy, komuś to zdanie w głowie zostanie.

Na początku określę moją sytuację finansową, co pozwoli umieścić mnie w jakieś kategorii zwiedzających (specjalnie dla miłujących taksonomię!). Otóż moje zasoby pozwalają mi zazwyczaj na zakup drobnego pożywienia w markecie Skrzyżowanie. Nigdy się nie najadam, pocieszam się myślą, że przynajmniej się nie przejadam, czyli galeryjny pies. Dość jednak tych ogólników, czas na konkret.

Godzina 17:45

Siedzę z puszką coli light przy stoliku. Wokół mnie inne stoliki. Podsłuchuję jak pewien 50-latek usilnie namawia jakąś smarkulę do wstąpienia w szeregi Amwaya. Tłumaczy jej zasady piramidy finansowej i roztacza przed nią wizję posiadania telefonu na abonament. Dziewczyno, spierdalaj – myślę sobie, ale kim ja jestem, żeby burzyć jej diamentowe marzenia. Przysiada się do mnie para brudnych ludzi, nie bezdomnych. Kobieta patrzy mi głęboko w oczy, a ja w jej. Też kiedyś czas przeora mi tak twarz. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam, że nigdy nie wzięłabym od niej połowy papierosa, nawet jakby mnie tak strasznie skręcało.
Widzę dwie nastolatki w obcisłych spodniach wranglera. Miały śmieszne druciane okulary. Wyglądały jak galerianki. Zganiłam siebie w duchu za posługiwanie się tak prostackimi kliszami. Tak się ganiłam, ganiłam, aż podeszły do jakiegoś czterdziestolatka, ale to przecież o niczym nie świadczy. Nie, nie wiem, czy poszli na parking.

Najdłużej zajmuję mi tu czytanie. Mogę bez oporów czytać wszystkie szmatławce, tygodniki, książki, na które mnie nie stać. To jest mój czas. Tuż przed pójściem na pociąg zawsze podchodzę do witryny sklepu zoologicznego. Jest tam taki mały żółty kanarek. Bardzo piękny. Bardzo chciałabym mu dać wolność.

Na peronie spotkałam amanta miejskiego światka teatralnego. Malena usilnie próbuje go zdobyć, zapomina, że jest aktorką, co niekiedy teatralnością jej zachowań się odbija. Na szczęście jest zawsze wtedy alkohol, on zabija wszelkie przejawy braku autentyczności.

Ciągle się szkolę w zawodzie:

Nigdy nie warto rezygnować ze zjedzenia hamburgera, nawet jeśli to tylko kanapka z szynką.

Ostatnio czytałam o głodówkach Tyrmanda, o jego biedaobiadach w stołówkach. Gdy ssie mnie w brzuchu, czuję, że łącze się z nim w jakieś chorej, metafizycznej jedni. Potem na szczęście szybko mi przechodzi, gdy jem kanapkę z serem i pomidorem, a następnie zupełnie się tego wstydzę, gdy zjadam u mamy obiad dwudaniowy. Wtedy jestem już na serio przekonana, że wszelkie cierpiętnicze praktyki są dobre do opisu dla hagiografistów, nie dla dziecka z galerii.

Ludzie jeżdżący pociągami to lepsza rasa człowieka. Nie dalej jak wczoraj pisałam o kobiecie, co zaoferowała mi swoje ramię, a dziś łysiejący okularnik wręczył mi książkę, którą zostawiłam w pociągu w zeszłym tygodniu. Nie chciał znaleźnego, niech żyje, niech żyje!

Komentarze

  1. dzięki za najlepszy początek Dnia Kobiet ever!/ już poznana przez Ciebie - ja w wydaniu hipsterskim :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz